wtorek, 31 lipca 2018

Z tradycją w nowoczesność Rozmowa z Władysławem Kosiniakiem Kamyszem, Prezesem Polskiego Stronnictwa Ludowego

Znajdujemy się w siedzibie Wojewódzkiego Zarządu PSL w Krakowie na ul. Batorego 2. Klimat starej, krakowskiej kamienicy wprowadza w sentymentalny, wręcz nostalgiczny nastrój. Wnętrze gabinetu stare i ciepłe: szlachetne zielone kolory, drewno i sporo książek. Zbliża się leniwe, senne krakowskie południe. Parno i deszczowo, jestem przed czasem, przy kawie czekam na Prezesa Władysława Kosiniaka Kamysza. Po chwili oczekiwania pojawia się w biurze i zaprasza do siebie, nie pije drugiej kawy a herbatę. 
Kim jest ten młody, dynamiczny a zarazem wewnętrznie spokojny i poukładany człowiek, który po najgorszym w historii PSLu wyniku wyborczym przejął brzemię lidera ruchu? 
Władysław Kosiniak-Kamysz w biurze zarządu PSL w Krakowie

Ruchu, którego sztandar został sponiewierany i splugawiony przez bezwzględną ocenę koalicji PO-PSL. Niektórzy ludowcy niestety się do tego też przyczynili. Czy było inne rozwiązanie? Zawsze jakieś jest ale wówczas jak mówi WKK PSL zostawiłby Polskę na koalicję z Palikotem. Słaby wybroczy wynik, lęk przed utratą pracy, smutek, rozgoryczenie, niechęć przemieszana z beznadzieją oto nastrój powyborczy, który towarzyszył działaczom ruchu. Był to czas, który stawiał pod znakiem zapytania przetrwanie tej formacji. O trudzie dźwigania takiego brzemienia można sobie jedynie wyobrazić. Od początków swojej władzy zdaje się PiS podjął m.in. decyzję o ostatecznym rozprawieniu się z PSL. Już na wstępie nie dano PSL swojego wicemarszałka, choć dotychczas taki zwyczaj był przestrzegany, ludzi odsunięto od dużych ale i małych stanowisk. Działacze z lęku o utratę pracy zaczęli bać się angażować w życie polityczne partii, bali się przychodzić na spotkania, imprezy, bo ktoś zobaczy, ktoś zrobi zdjęcie. Coraz trudniej było utrzymać ich przy sobie i te nieustanne próby wyjmowania i przeciągania na swoją stronę posłów aby rozbić klub PSL. To ciężar nie dla każdego. Władysławowi Kosiniak Kamyszowi udało się tchnąć w silne choć stare korzenie ducha wartości i walki. A trudności były dla niego jednocześnie motywacją do walki. Dzięki ciężkiej racjonalnej i konsekwentnej pracy, WKK niejednokrotnie już był w gronie liderów zaufania społecznego. Zwany przez niektórych działaczy „małym Witosem” swoją ciężką, organiczną pracą, pokorą i rozsądkiem zjednuje ludzi, a wiernością przykazaniom ludowym umacnia swoją pozycję lidera i uznanie wśród ludowej braci, która widzi w nim człowieka charyzmatycznego będącego w stanie dobrze poprowadzić w przyszłość ponad 100 letnią tradycję ruchu ludowego. Zapraszam do przeczytania rozmowy. 

MD. Panie Prezesie powiedział Pan kiedyś za Witosem; „Kto miał odwagę dać się zhańbić, ten niech piętno tej hańby na swym czole nosi.” Wypowiedziane  zostały w związku z odejściem Posła M. Baszko z klubu PSL.  Groziła wówczas stronnictwu utrata klubu parlamentarnego. To był trudny i bolesny dla Pana i wielu ludowców moment. Czym dla Pana jest PSL i jego zielony sztandar?

WKK. Jest całym moim życiem, do tego biura w którym teraz jesteśmy chodziłem jako dziecko z moim ojcem, który był aktywnym działaczem ruchu ludowego. Tutaj chłonąłem atmosferę polityki. Wychowano mnie w tej tradycji. Mój dziadek Władysław w kampanii wrześniowej 1939 roku służył w 13. Pułku Ułanów Wileńskich, walczył w partyzantce. Po wojnie wrócił do rodzinnych Bieniaszowic, w gminie Gręboszów, gdzie z babcią prowadził gospodarstwo tuż obok ujścia Dunajca do Wisły. Tam urodził się mój tata Andrzej, doktor medycyny, lekarz, minister zdrowia i polityki społecznej w rządzie Tadeusza Mazowieckiego. Również rodzice mojej mamy – prowadzili gospodarstwo w Sieteszy na Podkarpaciu. Na Powiślu Dąbrowskim dorastałem, ukształtowała mnie tradycja. Do dziś, każdego roku w końcu czerwca, nasza rodzina spotyka się na Ojcowiźnie z sąsiadami i przyjaciółmi przy figurze Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ruch Ludowy to moja historia rodzinna: dzieciństwo, okres młodzieńczy i obecny, dlatego to wszystko razem jest tak z sobą splecione i układa się w całe moje życie. Dlatego zielony sztandar to duma i symbol, którego się nie wyrzeknę. 

MD. Do polityki wszedł Pan dość wcześnie. ALe wybrał Pan medycynę. 

WKK. Tak. Współtworzyłem młodzieżówkę PSL – Forum Młodych Ludowców. Część tych osób pozostała w polityce i odnosi w niej sukcesy jak chociażby Wicemarszałek Województwa Łódzkiego Darek Klimczak, jak Urszula Nowogórska, Przewodnicząca Sejmiku w Małopolsce. Razem reprezentowaliśmy ludowców w programie Telewizji Polskiej “Młodzież Kontra”, w którym partyjne młodzieżówki przepytują polityków. Tam zdobywaliśmy pierwsze szlify. Aktywnie po raz pierwszy wziąłem udział w prezydenckiej kampanii wyborczej w 2000 roku, pomagałem w sztabie Jarosława Kalinowskiego. Roznosiłem ulotki, rozwieszałem plakaty, zbierałem podpisy pod listami wyborczymi. To był czas kiedy trzeba było wybrać zawód, za którym w wielu momentach życia tęsknię i mi go brak. Na taki wybór złożyły się także po trosze rodzinne tradycje ojciec lekarz medycyny, matka lekarz stomatolog z pewnością miały wpływ na mój wybór. Zawód polityka jest mniej wdzięczny od zawodu lekarza. Bo i mniejsze pieniądze i zaufanie społeczne słabsze… Ale dla ojczyzny nie pracuje się dla pieniędzy. One nigdy nie mogą być wyznacznikiem w tej pracy. Choć ja na zarobki nie narzekam, nawet po tych zmianach ujmujących nam uposażenia uważam, że spokojnie i godnie można za nie żyć. Zwłaszcza, że wielu naszych rodaków ciągle nie żyje na godnym poziomie. Jak chociażby emeryci i renciści o których zdaje się rząd zapomniał.

MD. Właśnie Panie Prezesie ma Pan takie poczucie, że zapomniał? W końcu to też duża grupa społeczna, o którą choćby z przyczyn politycznych warto zabiegać?

WKK. Tak zapomniał. Wszyskich zadowolić się nie da. Budżet państwa nie jest z gumy. Zdaje się, że zostały w tej materii przeszacowane możliwości finansowe państwa: 500 + wyprawka+ i zwyczajnie nie wystarcza na zadowolenie innych grup społecznych. Rząd PiSu poszedł w kierunku zadowolenia grupy społecznej,  która jest mu w stanie przynieść najlepsze korzyści polityczne w postaci głosów. Stąd też forsowany jest pomysł z głosowaniem rodzinnym aby tym samym wyprzeć innych obywateli-choćby emerytów, aby to za nich decydowały rodziny, których PiS zadowala świadczeniami. Seniorzy nie mieli różnych udogodnień, które są teraz, nie mieli rocznego urlopu macierzyńskiego, który my wprowadziliśmy, przedszkoli za złotówkę, teraz 500 + i im się należy emerytura wolna od składki, od podatku. Oni już swoje zapłacili przez 40 - 50 lat ciężkiej pracy. Takie rozwiązania są w Bułgarii, na Węgrzech w krajach nadbałtyckich, więc są możliwe. Ja uważam, że to jest krok, który powinien być realizowany jako następny. Tymczasem mamy kolejne obietnice i piątki Morawieckiego oferowane tylko do jednej grupy. Wynika to z chęci pozyskania wyborców a nie po to aby rozwiązywać realne problemy społeczne. Bo jeżeli problemy społeczne byłyby na pierwszym miejscu. To nie byłoby dzisiaj przekazywane 1,5 miliarda na wyprawkę tylko na osoby niepełnosprawne. Ale grupa osób niepełnosprawnych to tylko 220 tys osób, to o wiele mniej niż 6 mil. rodziców. 

MD. Skoro tęskni Pan za pracą lekarza i twierdzi, że dla ojczyzny pracuje się nie dla pieniędzy. Ma Pan poczucie, że wypełnia Pan swoją postawą jakiś rodzaj misji? Będąc współczesnym Judymem?

WKK. To bardzo miłe porównanie, ale w żadnej mierze nie czuję abym na nie zasłużył. Czy mam poczucie misji? Z pewnością tak. Po przegranych wyborach w 2015 r. nie bez lęku podjąłem się prowadzenia partii w trudnych dla niej czasach. Postawiłem sobie za cel recenzowanie koalicji, rządu, ale merytoryczne, oparte o nasze wartości, do tych wartości, ideałów ruchu ludowego wiedziałem, że trzeba z całą stanowczością powrócić i przyniosło to efekt. Udało się tchnąć ducha wartości, bo tylko na nich mogliśmy budować dalsze istnienie. Nie mogliśmy nikomu niczego obiecać poza ciężką pracą a to nie jest atrakcyjne. Przetrwaliśmy ten ciężki czas a dziś z optymizmem patrzymy na zbliżające się wybory samorządowe. Widzę potrzebę istnienia naszej formacji. PSL jest bardzo Polsce potrzebny tak samo jak przywracanie braterstwa i normalności, która się wdawać może mało ważna, ale tęsknota za nią już doskwiera wielu Polakom.

MD. Jak Pan ocenia dzisiejszą kondycję partii politycznych i społecznego oparcia dla ich działań? Czy nie ma Pan poczucia, że szacunek i wsparcie jakim darzono je kiedyś mocno się zdezawuowały? Znana Panu miejscowość na Podkarpaciu, Nowosielce w Powiecie Przeworskim w 1936 r. na Wielkiej Manifestacji Chłopskiej zgromadziły od 150 do 200 tysięcy uczestników. To brzmi imponująco wobec manifestacji organizowanych dzisiaj w Warszawie. Dodam jako ciekawostkę, że w Dubiecku, w miejscowości w której mieszkam uroczystość poświęcenia 10 sztandarów, jak donosi „Zielony Sztandar” zgromadziła 20 tysięcy uczestników, to dowodzi mocnego wparcia chłopów dla ówczesnego Stronnictwa Ludowego.

WKK. Tak to prawda, liczby te imponują. Tylko pamiętać przy tym należy, że wówczas dostęp do informacji był mocno ograniczony. Ludzie przychodzili nie tylko dlatego, że wspierali działania swoich polityków ale zwyczajnie z ciekawości. Bo na takich manifestacjach można było zobaczyć polityków, działaczy, posłuchać i zwyczajnie mieć wiedzę. Tego się nie da porównać z dzisiejszymi możliwościami jakie dają nowoczesne technologie komunikacji. Dziś na spotkaniach z wyborcami też odczuwam wielkie wsparcie dla rozwiązań społecznych proponowanych przez PSL. Przykre jest natomiast ograniczanie naszego głosu w dyskursie politycznym w TVP. To w końcu ciagle telewizja publiczna, gdzie do popularnych w czasie najlepszej oglądalności politycznych programów jesteśmy rzadko zapraszani. Tym samym musimy budować swój przekaz innymi komunikatorami. Chcemy pokazać, że nasz Ruch Ludowy to nie tylko chłopi, że ludowy znaczy powszechny, dla każdego. Przez lata spychano i szufladkowano nas, że reprezentujemy tylko jedną grupę społeczną - rolników. A to nie jest prawdą. PSL kiedy miał wpływ na rządzenie wprowadzał szereg rozwiązań, które służą wszystkim obywatelom. A o tym nie chce się pamiętać. Przypomnę tylko, że pierwszy Prezes Ruchu Ludowego, dr prawa Karol Eugeniusz Lewakowski był mieszczaninem i adwokatem.

MD. Panie Prezesie, Pańskie korzenie, to także Podkarpacie, konkretnie Sietesz k. Kańczugi w Powiecie Przeworskim. To zainteresuje naszych czytelników, proszę coś więcej o tych związkach powiedzieć.

WKK. Moja mama pochodzi z Sieteszy, tam znajduje się jej rodzinny dom, do którego jeździłem praktycznie w każde wakacje. Mama tam się urodziła i dorastała. Na wakacjach pomagałem dziadkom w ogrodzie i sadzie; zrywałem agrest. - Nie lubiłem tego. Dużo lepiej zbierało się porzeczki, zrywało jabłka czy też karmiło króliki. A u wujka pomagałem w polu przy rzepaku i pszenicy. Z miejscowymi kolegami jeździliśmy na rowerach i motorynkach. Z sentymentem wspominam ten czas. Dziadek był technikiem dentystycznym, babcia była taką twardą, silną i bardzo pracowitą kobietą. Moja mama jest do niej podobna. Zazdrościłem ojcu, którego sprawy domu omijały. On zajmował się pracą zawodową i polityką. Mama ogarniała wszystkie sprawy, łącznie z drobnymi naprawami i remontami sama też oczywiście zawodowo pracując. Ja takiego komfortu nie mam. Mam nadzieję, że udało mi się choć trochę odziedziczyć tej pracowitości. A do Sieteszy zawsze chętnie wracam. Choć rzadziej niż bym chciał.

MD. Jak ocenia Pan politykę zagraniczną naszego rządu? PSL zarówno w polityce krajowej jak i w tej międzynarodowej stara się zachowywać wyważenie i racjonalnie. Zwraca też uwagę na normalizację stosunków z Rosją, apeluje o przywrócenie małego ruchu granicznego z obwodem kaliningradzkim, zaleca ostrożność  w stosunku do USA i pragmatyzm w polityce wschodniej.

WKK. Polityka zagraniczna wykonaniu obecnego rządu to doraźne działania, będące wypadkową geopolitycznych zdarzeń. To nie jest w żadnej mierze przemyślana strategiczna koncepcja, do której dopasowane są narzędzia. Niestety wiele w niej romantycznych uniesień. Oczywiście okres romantyzmu, wrażliwości na niepodległościowe sprawy ojczyzny był ważny. Nie można jednak się w nim zamknąć, pamietać należy, że gdyby nie pozytywizm nie odbudowalibyśmy Polski. Dzisiaj obserwujemy deficyt pragmatyzmu. Wskazujemy wrogów, nie poszukujemy przyjaciół. My, kierując się wzywaniami geopolitycznymi i patrząc na układ sił w Europie staraliśmy się prowadzić rozważną politykę balansowania pomiędzy różnymi krajami wspólnoty, aby ugrać jak najwięcej. Nie ustrzegliśmy się błędów, ale wzmacnialiśmy pozycję Polski na arenie międzynarodowej. Dzisiaj nasi posłowie także o nią zabiegają, jak również i ja sam. Za konflikt rządu PiS z Komisją Europejską nie mogą płacić nasi rodacy. Sprzeciwiamy się planom, żeby Polska otrzymać miała w nowej perspektywie budżetowej UE na lata 2021-2027 ponad 20 proc. mniej niż w obecnej. Rozmawiamy o tym z ważnymi europejskimi politykami. Wracając do polityki wschodniej; to jak najbardziej jestem zwolennikiem normalizacji stosunków z Rosją i budową dobrosąsiedzkich relacji. Patrząc na historię zawsze źle kończyło się dla Polski kiedy relacje Niemiec z Rosją były lepsze od naszych. 

MD. Mamy 75 Rocznicę Ludobójstwa na Wołyniu i Małopolsce Wschodniej. PSL zawsze w tej kwestii wspierał Kresowian w walce o pamięć ofiar tej straszliwej ludobójczej zbrodni. 

WKK. Środowisko kresowe, pamiętało o Wołyniu zawsze. Ta pamięć się w Polakach dzisiaj rodzi, od kilku lat mówimy dużo więcej. Mówimy po pierwsze, że to jest ludobójstwo, mówimy o ilości ofiar, film „Wołyń”, który też został wsparty na przykład przez samorządy różnych województw: lubelskiego i mazowieckiego. Kiedyś nie można było o tym mówić, tak jak nie można było mówić o Katyniu. A mówić należy, bo to jest prawda, która nie jest przeszkodą do przyszłości relacji polsko-ukraińskich. Bez tej prawdy, bez upamiętnienia nie ma tej przyszłości. Więc ja jestem jak najbardziej zwolennikiem dobrych relacji z tymi wszystkimi, którzy mieszkają w Polsce, to są tysiące, setki tysięcy czy miliony pracowników z Ukrainy, z państwem ukraińskim jako naszym sąsiadem, z którym chcemy i musimy współpracować, ale na bazie prawdy historycznej. To by była nasza zbrodnia, gdybyśmy zapomnieli o Wołyniu, o ludobójstwie. I tego po prostu nie można zrobić, za długo to było przemilczane, żeby dzisiaj powiedzieć: a, to było tak dawno temu. Dla tych, którzy stracili swoje rodziny, i dla Polski, dla ciągłości państwa polskiego to było wczoraj.

MD. Dlaczego PSL poprał projekt PiSu dotyczący zmiany nowelizacji ustawy o IPN?

WKK. Dlatego, że sytuacja międzynarodowa jaką wywołał PiS postawiła Polskę w tragicznym położeniu i trzeba było minimalizować straty. Ta nowela pokazuje właśnie obraz polityki zagranicznej PiS, że działali bez dyplomatycznej osłony dla tego projektu. Dla mnie to sytuacja nie do pomyślenia, że tak można prowadzić politykę. Byliśmy przekonani, że skoro PiS od dwóch lat przygotowywał tę nowelizację to wszystko ma dopracowane w szczegółach. Dlatego wsparliśmy ten projekt, głównie z uwagi na penalizację zbrodni banderowskich. Dzwonił w tej sprawie do mnie Patryk Jaki z zapytaniem jak zagłosuje PSL, powiedziałem, że poprzemy tę nowelę. Niestety okazało się, że była ona jedynie działaniem doraźnym, dla potrzeby chwili.

MD. To po co PiS, uchwalił nowelę z której za chwilę z niektórych jej zapisów  musiał się i to w złym stylu wycofywać? Jak to określił w jednym z wywiadów Leszek Miller: „Wprowadzili kozę, potem triumfalnie ją wyprowadzili, ale zapaszek został”

WKK. Tak niestety działa PiS. Nie koncepcyjnie, strategicznie, a od przypadku do przypadku. Nowela miała ukryć aferę, która wybuchła po wszczęciu przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach śledztwa ws. działalności neonazistów na terenie Wodzisławia Śląskiego /przyp. red. Postępowanie dotyczyło publicznego propagowania faszyzmu w związku z obchodami urodzin Adolfa Hitlera, 13 maja 2017 roku/. PiS nowelą chciał ugasić mały ogień a podpalił cały las. Z niektórych zapisów noweli się wycofano, no ale zapaszek został i nie jest to bynajmniej Chanel. 

MD. Panie Prezesie tak na koniec dość osobiście zapytam. Na podkarpackim  spotkaniu opłatkowym, kiedy szef Podkarpackiej Izby Rolniczej wręczył Panu medal Św. Izydora Oracza, wspomniał Pan o swojej ukochanej świętej, bez której nie przetrwałby Pan ciężkich życiowych chwil. Powiedział Pan, że jest nią Św. Rita. Jak to się stało, że Pan ją odnalazł i właśnie do niej modli się w trudnych chwilach? Zainteresowało mnie to bardzo, z uwagi, iż od 2016 r. Św. Rita jest bardzo mi bliską.

WKK. Tak Św. Ritę poznałem dzięki mamie, która gdy byłem po kontuzji podała mi obrazek z modlitwą do Niej. Szybko wróciłem do zdrowia i tak stała mi się bliska. Dzięki wierze, modlitwie i Św. Ricie przetrwałem też najtrudniejsze chwile w polityce. Staram się jak mogę 22 każdego miesiąca uczestniczyć w nabożeństwach, ku jej czci. Ś.P. ks. Andrzej Majewski proboszcz z Czarnej w Bieszczadach, sprowadził jej relikwie i wskrzesił tam kult do świętej, miałem okazję go poznać, bo leczył się u mojego ojca w Krakowie. W Krakowie na nabożeństwa chodziłem do Kościoła Św. Katarzyny Aleksadrowskiej. Teraz w Warszawie w mojej parafii od trzech lat rozpoczął się jej kult i kiedy mogę to 22 uczestniczę w tych nabożeństwach. 

                                                               W Muninie 2018 r. 

Ponownie z Władysławem Kosiniakiem Kamyszem spotkałam się na uroczystościach w Muninie. Gdzie Prezes oddał hołd pomordowanym chłopom podczas strajków przez sanacyjną policję w sierpniu 1937 r. Uczestniczył we Mszy Św. W Kościele w Muninie i złożył kwiaty pod pomnikiem upamiętniającym pomordowanych. Podczas konferencji prasowej Prezes WKK powiedział: ”W naszym przypadku historia niestety lubi się powtarzać. Mało tego, rzadko wyciągamy z niej wnioski. Wyciągnijmy wnioski z tego co działo się za Polski sanacyjnej, kiedy zwolniono 40-stu generałów wojskowych, kiedy 3 lata po zamachu majowym Władysław Sejda Prezes Sądu Najwyższego zostaje zdymisjonowany, a na jego miejsce wchodzi posłuszny władzy sanacyjnej nowy sędzia. Tych analogii do dnia dzisiejszego oczywiście zachowując proporcje jest coraz to więcej. Musimy zadbać o to, aby na prawdę powróciło prawo i sprawiedliwość, bo dzisiaj nie możemy o tym mówić w pełnym wydaniu. Najlepszym sposobem na zaszczepienie patriotyzmu, miłości do ojczyzny, dbania o nią młodemu pokoleniu jest połączenie uroczystości związanych ze złożeniem wieńców, mszą św. ze spotkaniem międzypokoleniowym. Bieg Czterolistnej Koniczynki jest biegiem pamięci dla tych, którzy zostali zabici w strajkach w 1937 roku ale jest też biegiem edukacyjnym, łączącym pokolenia. Jest solidarnością pokoleniową i współczesną lekcją patriotyzmu. Połączenie ze sportem jest niezwykle ważne, wtedy zachęca się dużo więcej osób niż do samych patriotycznych uroczystości. To jest dobry sposób na świętowanie 100 lecia Niepodległości. Obchody tu w Muninie wpisują się w nasz kalendarz tego świętowania. Będziemy zachęcać do aktywności, będziemy wspominać naszych bohaterów, Wincentego Witosa i zachęcać do radosnego przeżywania 100 lecia Niepodległości.”

Małgorzata Dachnowicz z Prezesem PSL Władysławem Kosiniak-Kamyszem i Prezesem PSL na Podkarpaciu Mieczysławem Kasprzakiem w 2017 r. w Muninie podczas III Biegu Czterolistnej Koniczynki 

Rozmawiała Małgorzata Dachnowicz,
Foto Janusz Dachnowicz





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz