sobota, 8 października 2016

Ja ruski agent. Demakijaż Ukrainy

Kto dolewa oliwy do ognia w stosunkach polsko-ukraińskich, służąc tym samym probanderowskim siłom na Ukrainie?

Bezsprzecznie, uchwała Senatu, a później Sejmu, mówiąca wprost o ludobójstwie dokonanym na Polakach przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińską Powstańczą Amię wywołała atak histerii sił probanedrowskich na Ukrainie i ich polskiego lobby.  To bardzo duża i długo wyczekiwana zmiana, na którą po raz pierwszy po '89 r. odważyły się polskie władze parlamentarne.
Atak ten jest z jednej strony bardzo przemyślany i perfidny, z drugiej zaś styka się ze ścianą. Pociąg pojechał… Jest uchwała polskiego parlamentu zaakceptowana przez wszystkie parlamentarne kluby i niemal jednogłośnie przyjęta. Poczucie bezradności musi pociągać za sobą frustrację, zniecierpliwienie, złość. Stąd strzelanie chwilami na oślep, chwilami bardzo przemyślane, w określone osoby i środowiska, dla których pamięć o pomordowanych Polakach na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich jest ważna. Najprostszym i najczęściej stosowanym narzędziem do zdezawuowania oponenta w państwach totalitarnych, a i współcześnie chętnie stosowanym, było okrzyknięcie go wariatem. A dziś, ruskim agentem. Ot, taka mała ewolucyjna zmiana na potrzeby aktualnej polityki.  


Odwracanie kota ogonem, manipulacja faktami, mącenie, określenie kogoś jako szaleńca, dziwaka, oszołoma – skąd my to znamy? To metody wzięte rodem z reżimów totalitarnych stosowanych m.in. przez Rosję carską i sowiecką i np. Niemcy Wschodnie. Niestety metody te przeniosły się też do państw demokratycznych, gdzie w podobny sposób rozprawiano się z opozycją, kneblowano usta przy pomocy politycznej poprawności. Gdy brak argumentów i faktów do polemiki z oponentem - wtedy należy go określić mianem wariata. Zamknąć usta. Uczynić niewiarygodnym, ośmieszyć, zepchnąć na margines polityki. Dziś nie wystarczy określić kogoś wariatem, dziś w dobrym tonie jest nazwanie go ruskim agentem. To robi wrażenie, działa na wyobraźnię. W myśl gebelsowskiej taktyki „kłamstwo powtarzane tysiąc razy staje się prawdą”. Im ono „większe, tym łatwiej ludzie w nie uwierzą”. Takich wyimaginowanych ruskich agentów w Polsce mamy całe mnóstwo, w samym Przemyślu jest ich kilkaset. Tylko jak nazwać wszystkich tych, którzy snują takie insynuacje, jednocześnie zajmując stanowisko zgodne z polityką innych państw. Jakimi są agentami i w imieniu jakiego kraju i czyjego narodowego interesu występują?
107 rocznica urodzin Bandery w Kijowie

Tak oto w wolnej Polsce, po 25 latach od przemian ustrojowych państwa, z ogromną lubością wraca się do starych, SB-eckich metod dezawuowania myślących inaczej niż nakazuje powszechna poprawność polityczna. Najbardziej ciekawym zjawiskiem jest fakt, że postępują tak te środowiska, które 25 lat temu zaangażowane były w walkę z komunistycznym systemem.
Dziś mam poczucie, że w swojej poprawności politycznej zbudowanej na micie Giedroycia tak się zapętlili, że zapomnieli, czym jest konstytucyjna wolność słowa w Polsce. Kresowianie i środowiska społeczno-patriotyczne mają prawo żądania prawdy o ludobójstwie, mają prawo ją głosić, a określanie ich mianem agentów obcego państwa jest nie tylko obrzydliwą insynuacją, lecz także ograniczeniem ich wolności słowa.

Przemyśl stał się doskonałym miejscem do podsycania złych emocji, do wskazywania winnych pogarszających się relacji polsko-ukraińskich. Wiadomo, wszystkiemu winna jest Rosja i jej agenci w Polsce. Tak insynuuje wszechobecna poprawność polityczna. Rosja ma u nas agentów. Dziwne, że tylko Rosja. Co z Ukrainą, Ameryką, Niemcami itd.? Pewnie nie mają, bo tylko Rosję jako jedyne państwo na świecie, stać na utrzymanie tylu agentów. Zwolennicy polityki proamerykańskiej i proukraińskiej działają z potrzeby serca i chwili. Wszystko wskazuje na to, że cały świat ma jednego wroga ­- jest nim Rosja. Nienawiść narodowa jest w cywilizacji łacińskiej napiętnowana. W imię wyższych celów uzasadniona jest jedynie wobec Rosji.

Kto eskaluje te emocje i po co? Spróbujmy poszukać odpowiedzi, porządkując fakty.  Ukraina nigdy nie odcięła się i nie potępiła zbrodniczej ideologii OUN, opartej na doktrynie Dmytro Doncowa, w wykonaniu bohatera narodowego Ukraińców, Stepana Bandery. Do niedawna zdaniem wielu środowisk opiniotwórczych, nacjonalizm ukraiński nie był niebezpieczny, a jego zwolennicy stanowili marginalne siły. Pogląd ten stał w jaskrawej sprzeczności z rzeczywistością. Nacjonalizm w ostatnich latach na Ukrainie przeżywa fazę niebezpiecznego rozkwitu. Często nasze elity nie dostrzegają jego zagrożeń, porównując nacjonalizm ukraiński do działań środowisk narodowych w Polsce. Błędnie zakładają, że budowany jest na tych samych podwalinach. Nie biorą pod uwagę bardzo znaczących i determinujących go czynników historycznych i współczesnych, kierując się przy tym stosunkiem Jerzego Giedroycia do nacjonalizmu ukraińskiego, i traktując go jako antyrosyjską siłę. Naiwnie myślą, że w określonych warunkach może być naszym sprzymierzeńcem. Zatem inne jego cechy należy spychać na dalszy plan. I tu tkwi niebezpieczny błąd: o ile Rosja nie wysuwa przeciwko nam realnych pretensji terytorialnych i nie pielęgnuje antypolskich nastrojów, o tyle Ukraińcy niestety tak. Polska w przekonaniu ukraińskich nacjonalistów była i jest wrogiem tak samo jak Rosja, nierzadko zresztą określani jesteśmy jako okupanci i zbrodniarze. Polacy rozliczyli się z historią i wspierają sens istnienia i tworzenia ukraińskiej państwowości, jednak Ukraińcy zatrzymali się na poziomie rozliczeń i pielęgnowania krzywd.
Weterani UPA na marszu w Przemyślu - ul. Słowackiego

Mówiąc o różnicach w postrzeganiu nacjonalizmów naszych narodów, należy zwrócić uwagę na ich historyczne cechy. Historycznie młodzi nacjonaliści z OUN zamieszkujący terytorium II RP widzieli w osobie Dmytro Doncowa przywódcę z powszechnej nominacji, ideologa o niewątpliwym autorytecie, niemal narodowego proroka. Tego faktu na Ukrainie nie zakwestionował żaden zdeklarowany oponent. Wynikiem tego, znaczna cześć ukraińskiego społeczeństwa znajdowała się pod wpływem koncepcji faszystowskich, co uniemożliwiało zawarcie z nią jakiegokolwiek porozumienia.

Polska endecja zaś w omawianym czasie reprezentowała zgoła inny niż OUN typ nacjonalizmu – głosząc ideę budowy „Katolickiego Państwa Narodu Polskiego”. Idea ta natomiast korespondowała z katolicką i społeczną doktryną Kościoła w tworzonych przezeń koncepcjach. Określanie w Polsce nacjonalistami czy wręcz krwiożerczymi faszystami środowisk narodowych jest pomieszaniem pojęć, przy jednoczesnym założeniu, że takim samym ruchem są postunowskie środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie. Zupełnie przy tym zapomina się o istotnym fakcie, że doktryna Doncowa przynależy do kategorii darwinistycznych nacjonalizmów o charakterze faszystowskim. Często zwracał na to uwagę Wiktor Poliszczuk w swoich publikacjach.

Obserwując obecne dziania władz Ukrainy, tych ze szczebla rządowego i samorządowego, należy pozbyć się wszelkich złudzeń: doktryna Giedroycia, którą przyjęły i realizowały wszystkie solidarnościowe i postkomunistyczne środowiska w Polsce, legła w gruzach.
Jak wcześniej wspomniałam, Jerzy Giedroyc stał na stanowisku, że wolna Ukraina stanowi gwarancję i zabezpieczenie naszej niepodległości przed imperialistycznymi zapędami Rosji. Uznawał za konieczne doprowadzenie do porozumienia z Ukraińcami zamieszkującymi w II RP. Problem ukraiński, był dla niego nadrzędnym w stosunku do obrony polskości na Kresach, każde przesuwanie akcentów w kierunku obrony uznawał za zasadniczy błąd. Polskość Kresów  była przez niego bagatelizowana w imię tworzenia frontu antyrosyjskiego, który jednocząc mniejsze narody regionu środkowo- wschodnioeuropejskiego, ma prawo spychać na margines własną politykę etniczną. Dlatego też Giedrojc odnosił się z niechęcią do Narodowej Demokracji. Pisał o tym w paryskiej „Kulturze” Krzysztof Gawlikowski. Przedstawiał w niej nową wizję rzeczywistości europejskiej, jaką powinno się realizować po upadku komunizmu. Dotyczyła ona przebudowy tożsamości narodów europejskich dotychczas zorientowanych na własne narody i państwa w kierunku nowego kształtu o charakterze wspólnotowym, spychając na dalszy plan specyfikę narodową i całą wspierającą ją tradycję, w której jest ona zakorzeniona i bez której nie może trwać. Gawlikowski tak pisał: „należy odrzucić dziewiętnastowieczne dziedzictwo absolutyzujące naród i państwo, a na jego miejsce wprowadzić  treści bliskie tradycji Renesansu, kiedy to zaistniała jedność kulturowa zjednoczonej Europy”.

O ile w Polsce polityka Giedroycia powodowała, że wszystkim myślącym inaczej zakładano knebel na usta, szczególnie środowiskom kresowym, które ostrzegały przed rozwojem ukraińskich nacjonalistycznych sił, o tyle na Ukrainie dla środowisk politycznych kontynuujących linię ideologiczną OUN, ten rodzaj polityki był swego rodzaju inkubatorem, w którym w cieplarnianych warunkach siły nacjonalistyczne mogły się rozwijać. Sprzyjające warunki powodowały, że na zewnątrz nie był on widoczny. Ci, którzy potrafili  dostrzec zagrożenie i ostrzegali w ramach politycznej poprawności, byli lekceważeni, skazywani na margines. Z małych marginalnych sił nacjonalistycznych, jakimi byli na Ukrainie w latach ’90 i w kolejnych, wzmocnili się na tyle, że w chwili obecnej mają swoich przedstawicieli w najwyższych władzach Ukrainy i w samorządzie, nadając ton polityce Kijowa.
                                                      Iwano - Frankowsk, odsłonięcie pomnika Bandery

Na Ukrainie zachodniej upamiętnień przedstawicieli zbrodniczej ideologii OUN w postaci pomników, obelisków, imienia ulic, placów, szkół i innych istotnych placówek dla życia Ukraińców liczymy nie na dziesiątki, a setki. Każde miasto, miasteczko, a nawet wioski mają jakiś rodzaj upamiętnienia; najczęściej Bandery lub Szuchewycza. Co istotne, nie na obrzeżach, a w stoicy Ukrainy, w Kijowie, mamy pomnik Bandery, a ostatnio nazwę jednej z głównych ulic. Pomniki te powstają niestety też na krwawo dotkniętym Wołyniu, są również w pobliskim dla Przemyśla Lwowie. A Bandera wchodzi do szkolnych podręczników jako bohater narodowy.

Gdyby dziś z grobu wstał Jerzy Giedroyc, to padłby niechybnie na zawał, widząc, jakie rezultaty przyniosła jego polityka. Każda próba zwrócenia uwagi, że to niebezpieczne, kończyła się tak samo – lekceważeniem, ignorancją elit, a ze strony Związku Ukraińców w Polsce - atakiem. ZUwP stał zawsze na stanowisku słuszności Waki UPA o ukraińskie państwo na terenie obecnej Polski. Nie brakowało też i podobnych opinii o niebezpieczeństwie rozwoju sił nacjonalistycznych w Ukrainie wśród grona osób współpracujących z Giedroyciem, takich jak np.  Anna Strońska, która w książce „Dopóki milczy Ukraina” opisuje nie tylko skomplikowaną sytuację społeczną i gospodarczą Ukrainy w latach ’90, lecz także rozdarcie jej mieszkańców między wschodem a zachodem. Zwraca w niej także uwagę na fakt nierozliczenia się Ukrainy z tragiczną historią i reaktywizację upiorów z okresu wojny.
/Anna Strońska (ur. 1931 w Przemyślu, zm. 2007 w Warszawie) – polska reporterka, pisarka i publicystka. Zwana pierwszą damą polskiego reportażu. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała m.in. w „Gazecie Krakowskiej” i „Polityce”. Związana z „Kulturą” Jerzego Giedroycia./

Książka Anny Strońskiej, wydana w 1998 i wznowiona w 2006 r., spotkała się z dużym ostracyzmem środowisk opiniotwórczych w Polsce oraz atakiem ZUwP, pomimo że sam Jerzy Giedrojc w liście do autorki tak pisał: „czytam bardzo uważnie 'Dopóki milczy Ukraina'. Książka jest rzeczywiście znakomita, i nareszcie te sprawy ukraińskie są przedstawione w sposób bardzo trzeźwy. Jestem ciekaw reakcji, specjalnie ukraińskich”. Reakcje Ukrainy autorka opisała następująco: „Szło gładko i nagle – jak nożem uciął – zamilkła tłumaczka ze Lwowa, która z własnej inicjatywy proponowała przekład książki. Zamilkł rzecznik MSZ, który był zainteresowany ukraińską jej edycją”. Czytam w liście Redaktora z 3 stycznia 2000 r.: „Zupełnie nie rozumiem tego milczenia wokół Pani Ukrainy. Duża w tym zasługa mego przyjaciela Osadczuka.” Z kolei „Nasze Słowo” będące pismem ZUwP, finansowane z naszych polskich pieniędzy „odznaczyło” autorkę „Słomianym chochołem”, czyli anty wyróżnieniem za najbardziej kuriozalną wypowiedź na tematy ukraińskie.” Sama o tych atakach tak pisze „Już z perspektywy oceniając gwałtowne reakcje urażonych książką – łatwiej dostrzec, co ich poruszyło. O inną biedę, o inne warstwy tematyczne Ukrainy poszło. Naruszyłam obszar tabu. Zrelacjonowałam fakty i nie dam sobie wmówić, że dla wspólnego dobra – przypominać nie warto. Było, minęło… Niezupełnie. Jak zauważył Włodzimierz Odojewski: w przeciwieństwie do Niemców Ukraińcy wciąż jeszcze nie potrafią sobie poradzić z zaszłościami własnej historii.”

W tym właśnie tkwi największa porażka Giedroycia, który nie zakładał, że w takim kierunku jak dziś pójdą władze Ukrainy. Dla niego, jak pisze Anna Strońska, pierwszorzędne znaczenie miała racja stanu. Motywowany nią mógł niektóre sprawy marginalizować, ale do pewnych granic „Świadomy, że najkrwawsze zaszłości nie mogą określać czy wręcz hamować rozwoju przyjaznych stosunków polsko-litewskich, a zwłaszcza polsko-ukraińskich, że inna jest skala krzywd ocenianych z perspektywy historii, Giedroyć szedł na ustępstwa w granicach racjonalnych, uważał że przeszłość można darować, ale fałszować jej nie wolno”. 

Dziś polski parlament dokładnie tak postąpił, nie pozwolił na fałszowanie historii. Nazwał zbrodnię po imieniu i uczcił pamięć ofiar. Nie uchwalił prawa na podstawie którego można by żądać odszkodowań czy ścigać zbrodniarzy. Mimo to fakt ten wywołał skrajne emocje i reperkusje na Ukrainie oraz w Polsce w środowiskach będących spadkobiercami myśli Giedroycia. A przecież już 20 lat temu w paryskiej „Kulturze” J. Giedroycia Strońska w artykule „Lachy i rezuny” zwracała uwagę na niebezpieczeństwo rozwoju nacjonalizmu, „(…) obiektywizm i spokój w ocenie win i długów konieczny jest do prawdy nie tylko ze strony polskiej (…) Niepokój budzą próby lokowania na terenach tak krwawo doświadczonych obelisków, pomników w intencji zaświadczających przecież o wyimaginowanych prawach ukraińskich do terenów polskich. I próby nobilitacji UPA (…)

W Polsce kontynuatorzy spolegliwej polityki wobec Ukrainy zdecydowanie swojego guru – Giedroycia przerośli, idąc na bardzo daleko idące kompromisy i ustępstwa zamykające się w zdaniu „Ukraina ponad wszystko”. To zdecydowanie dalej niż Giedroyć. W liście z 27 maja ’97 r. tak pisał do Anny Strońskiej: „Jeśli idzie o problem ukraiński, do tego zagadnienia podchodzę bez żadnych emocji i jestem bardzo daleki od bicia się w piersi za nasze przewinienia”.
„A my przy swojej mantrze: położyć krzyżyk na krzyżach, pousuwać  z pamięci, było nie było, liczy się dzień dzisiejszy. Gdyby na upartego przyjąć taki punkt widzenia, należałoby czym prędzej zapomnieć o Katyniu” – pisze Strońska
Dokąd zmierza Ukraina, która wybiera upiory przeszłości? Jaki cel mają polskie środowiska ją wspierające? Komu służy?
Państwu polskiemu? Z pewnością nie. Ukrainie? Jeśli tak, to tylko na pozór. Ostatecznie obraca się to przeciwko niej samej. Zysków żadnych dla naszych narodów, a szkód nie sposób zliczyć, niestety niektórych odwrócić się już nie da.  
Nasuwa się pytanie jakiego chcemy mieć sąsiada? Europejskiego? Czy też państwo skansen – muzeum zbrodniczych ideologii XX w.? Jak słusznie zauważa prof. Czesław Partacz, „Włochy i Niemcy pozbyli się swoich upiorów. Ukraińcy – niestety nie”.

Wspierając banderowską Ukrainę, środowiska postgiedroyciowskie w praktyce stają nijako w jednym szeregu z ukraińskimi nacjonalistami, biorąc jednocześnie czynny udział w izolowaniu Ukrainy w Europie i świecie. Efekt takiej izolacji mogliśmy naocznie zaobserwować podczas 25-lecia Niepodległości Ukrainy, gdzie na oficjalnych uroczystościach w Kijowie, poza prezydentem Andrzejem Dudą, nie było ani jednego równego randze przedstawiciela z Europy ani ze świata. To wyraźny sygnał nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla nas, mówiący: wyhodowaliście sobie przy granicy banderland to się w nim bawcie.
Nikt nie chce umierać za Ukrainę. Postępuje więc powolna izolacja. Europa wycofuje się z ekonomicznej pomocy, orientując się, że niezmierzone potrzeby na Ukrainie przerastają jej możliwości pomocowe. Z pomocą nie kwapi się też USA.  Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że Ukraina została sama ze swoim problemami. Tylko jeszcze w Polsce część klasy politycznej jest przekonana, że Polska może ten stan rzeczy odmienić (np. idea Trójmorza). Dla świata  wszystko jest jasne. Państwa europejskie czy USA, jeśli podejmują jakiś rodzaj gry z Ukrainą, to tylko w celach geopolitycznych z korzyścią dla własnego państwa. Nikt na poważnie ani tym bardziej z troską nie podchodzi do Ukrainy. Nasze elity zdają się czasem nie rozumieć, że w polityce międzynarodowej nie ma przyjaciół, są tylko interesy. My w swojej mentalności mamy zakorzenione, by pomagać słabszym, a nasza słowiańska fantazja podpowiada nam także ryzykowne ruchy do walki z silniejszym – bo jak nie my, to kto. Te emocje przesłaniają prawdziwy obraz i logiczne myślenie. A w geopolityce naiwność równa się śmieszności. Niestety od lat się na nią narażamy, a wizyta naszego prezydenta na Ukrainie ten stan pogłębiła.
              Członek UPA według informacji to Wasyl Łasyczka, członek sotni ,,Chrynia", zamieszkały w Przemyślu


Nie można być ślepym i głuchym na to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. W polityce międzynarodowej, także tej prowadzonej co do Ukrainy i Rosji, winniśmy przede wszystkim kierować się rozwagą i chłodną kalkulacją, myśląc o interesie narodowym i bezpieczeństwie Polaków. Uczmy się tego od innych europejskich krajów, które nakładają na Rosję sankcje, ale też robią z nią interesy. Sam Petro Poroszenko, mimo antyrosyjskiej retoryki, aktywnie zarabia właśnie w Rosji. Oprócz holdingu Roshen w Lipiecku jest jeszcze kilka związanych z Poroszenko struktur, które albo prowadzą w Rosji interesy, albo bazują na Ukrainie, a eksportują do Rosji. I tak np. Poroszenko jest współwłaścicielem holdingu ISTA w Dniepropietrowsku. Spółka dostarcza akumulatory do samochodów Renault, które są montowane na linii „AwtoWAZ” w Rosji. Sama Ukraina tymczasem ciągle jest na etapie rozważania wprowadzenia stanu wojny z Rosją, biorąc skwapliwie od nas 4 mld na biedny wymęczony wojną kraj. Nie możemy być naiwni. Wszyscy grają swoje, a nas raz jedni, raz drudzy chcą jedynie wykorzystywać do osiągania własnych celów. Trzeba umieć odróżnić kurtuazyjne medialne gesty, obliczone na zysk, od prawdziwych intencji. Ukraina, jak chce coś u nas uzyskać, to jej prezydent jest w stanie uklęknąć przed pomnikiem Wołyńskim.  Ten gest nie przeszkadza mu gloryfikować oprawców ofiar, przed którymi chylił czoła. Myślał, że ukłon wystarczy, by nie było uchwały Sejmu. Nie wystarczył. Ale skoro uznał, że należy oddać cześć ofiarom ludobójstwa na Wołyniu, to o co tyle krzyku na Ukrainie, że parlament taką uchwałę podjął. To wszystko pozory, teraz bez pudru Ukraina krok po kroku pokazuje swoją twarz.

Aby nie być gołosłownym, posilę się kilkoma przykładami. Godzą one w nasz naród, a idee, którymi podąża współczesna Ukraina, są izolowane i napiętnowane w cywilizowanych krajach Europy.
Fakty:
·         Kwiecień 2015 r. Rada Najwyższa Ukrainy przyjęła ustawę, która uznaje prawny status uczestników walk o niezależność kraju w XX wieku, w tym członków Ukraińskiej Armii Powstańczej (UPA). Projekt ustawy wniósł deputowany - syn komendanta UPA Jurij Szuchewycz. Za przyjęciem ustawy opowiedziało się 271 deputowanych, w 450-osobowym ukraińskim parlamencie. (20 lat temu przed tym waśnie ostrzegała Anna Strońska w paryskiej „Kulturze”, fakt ten naocznie pokazuje progres nacjonalistycznych sił: politycy z małych ruchów doszli do decydowania o polityce krajowej). Ustawa ta zakłada też karanie wszystkich tych, którzy okazywaliby lekceważenie dla weteranów, negowali celowość ich walki.

·         Styczeń 2016 r . W noworocznym pochodzie kilka tysięcy osób przeszło ulicami Kijowa. Ukraińcy w ten sposób uczcili 107. rocznicę urodzin przywódcy OUN – Stepana Bandery. W czasie marszu tłum wymachiwał czerwono-czarnymi flagami UPA i prawicowej partii Swoboda oraz skandował hasła „Chwała Ukrainie. Śmierć wrogom” i „Przyjdzie Bandera i zaprowadzi porządek”. Noworoczne marsze ku czci Bandery stały się od lat na Ukrainie, a zwłaszcza po majdanie, nową świecką tradycją. Podobne marsze odbyły się nie tylko w stolicy, lecz także wielu innych miastach zachodniej Ukrainy, rozprzestrzeniając się także na południowe tereny kraju. W pochodach uczestniczyli głównie młodzi ludzie. Tysiące, a kto wie czy nie miliony, Ukraińców zostało zainfekowanych zarazą banderyzmu po ’91 r. To niemal całe pokolenie wychowane na zmanipulowanej historii, odurzone ideą bandery, i tym, że OUN-UPA to bohaterowie i uczestnicy „ruchu wyzwoleńczego”. Hodują w sobie od wczesnych młodzieńczych lat nienawiść do sąsiadów. Czego się można spodziewać po tej zdegradowanej ekonomicznie młodzieży, dla której nie ma przyszłości w obecnej Ukrainie? Co uczyni, kiedy zaistnieją specyficzne warunki do zbrodni? Co zrobi milion imigrantów, których przyjęła Polska? - na co słusznie z niepokojem zwraca uwagę Bohdan Piętka na portalu prawy.pl.

·         Maj 2016 r. Na Wołyniu w Młynowie (obwód rówieński) odsłonięto pomnik Stepana Bandery. W uroczystości udział wzięli przedstawiciele lokalnych władz oraz duchowni. Ten ostatni fakt należy podkreślić z uwagi na jego powszechność. Zawsze przy odsłanianiu pomnika zbrodniarzy spod znaku UPA uczestniczą przedstawiciele władzy samorządowej, często i krajowej oraz greckokatoliccy duchowni, którzy dokonują aktów poświęcenia takowych pomników i nie żałują słów uwielbienia dla swoich narodowych „bohaterów”.

·         2007 r. Odnosząc się do powyższego faktu: Święcąc pomnik St. Bandery w Kijowie, Arcybiskup Ihor Woźniak powiedział m.in.: „Gratuluję wszystkim w dniu odsłonięcia pomnika naszego rodaka, prawdziwego ukraińskiego patrioty, człowieka nieustraszonego, oddanego bojownika o wolność naszego narodu, człowieka o legendarnym nazwisku – Stepana Bandery. Dla wielu mądrych ludzi i dla naszego Kościoła, człowiek ten jest bardzo drogi, ponieważ pochodził z kapłańskiej grecko-katolickiej rodziny i był wychowany w duchu miłości Boga i bliźniego, a widząc niesprawiedliwość, oddał swoje życie, aby przyszłe pokolenia żyły w wolnej Ukrainie. (…) Jesteśmy wdzięczni armii OUN-UPA, która wykazywała się patriotyzmem, odwagą i żarliwą miłością do swojego kraju.”

·         3 lipca 2016 r. Obchody  75. rocznicy męczeńskiej śmierci ok. tysiąca Polaków i Ukraińców, zamordowanych w więzieniu dobromilskim i na terenie pobliskiej warzelni soli w Lacku-Salinie przez Sowietów. Władze ukraińskie – jak relacjonuje Jacek Bożęcki – poświęciły ją wyłącznie pamięci Ukraińców w scenerii czarno-czerwonych flag. W uroczystościach wzięli udział miejscowi duchowni: greckokatolicki i prawosławny. „Cokół pomnika, przedstawiającego symboliczną ofiarę wygiętą w nienaturalnej pozie, owinięty był czerwono-czarną flagą. Za pomnikiem stanęły dwa ukraińskie sztandary narodowe i jeden banderowski. Bezpośrednio po poświęceniu pomnika przez greckokatolickiego władykę Jarosława, przed pomnikiem stanęło kilkunastu młodych mężczyzn w polowych mundurach żołnierskich z naszywkami na ramionach „Ukraińska Dobrowolcza Armia”. Wielu z nich trzymało w rękach czerwono-czarne proporce ze złotymi tryzubami. W takiej „banderowskiej” scenerii składały pod pomnikiem wieńce delegacje: dwoje ukraińskich parlamentarzystów, przedstawiciele władz obwodowych ze Lwowa, rejonowych ze Starego Sambora, miejskich z Dobromila oraz z szeregu innych miast ukraińskich, a także delegacja Starostwa z polskiego Przemyśla.” Polskie delegacje, które chciały oddać część swoim rodakom, były zszokowane i zażenowane tym stanem rzeczy, a nasze biało-czerwone wiązanki na tle barw czerwono-czarnych musiały wyglądać kuriozalnie.

·         lipiec 2016 r. Rada miejska Kijowa zadecydowała o zmianie nazwy głównej ulicy w mieście z „Prospektu Moskiewskiego” na „Prospekt St. Bandery”. Decyzję ws. Prospektu Bandery z radością skomentował na portalach społecznościowych szef ukraińskiego IPN, Wołodymyr Wiatrowycz, który publicznie neguje fakt ludobójstwa na Wołyniu i jest jednym z głównych gloryfikatorów Bandery i OUN-UPA na Ukrainie: Prospekt Moskiewski w Kijowie od teraz nazywa się Prospektem Stepana Bandery. Następny – Szuchewycz!” – napisał Wiatrowycz. Decyzję podjęto w czasie, kiedy w Polsce trwała debata nad upamiętnieniem ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.

·         3 sierpnia 2016 r. Do Rady Najwyższej Ukrainy wpłynął projekt uchwały o „upamiętnieniu ofiar ludobójstwa, dokonanego przez państwo polskie na Ukraińcach w latach 1919-1951". Autorem projektu jest niezrzeszony deputowany Ołeh Musij. Jest lekarzem i działaczem społecznym. W czasie rewolucji w 2014 roku koordynował opieką medyczną na Majdanie. Potem został ministrem zdrowia w rządzie Arsenija Jaceniuka. Wszedł do parlamentu z listy Bloku Petra Poroszenki. Od roku jest jednak deputowanym niezrzeszonym i wiceszefem komisji zdrowia.

·         27-28 sierpnia 2016 r. W "Gazecie Wyborczej" pojawił się wywiad z Jurijim Szuchewyczem, deputowanym Rady Najwyższej Ukrainy, synem legendarnego na Ukrainie komendanta UPA. Wywiad przeprowadził Iogr T. Miecik. Na wstępie rozmowy z polskim dziennikarzem Szuchewycz gniewnie zapytuje: "Ile Wam zapłaciła Moskwa?" Zszokowany dziennikarz, który już wcześniej kilkakrotnie z nim rozmawiał, nierzadko przyjaźnie zapytuje, za co miała nam Moskwa zapłacić: "Panie Juriju, pan mówi poważnie o pieniądzach z Moskwy?" Ten odpowiada: "To nie moja opinia, tylko pogląd powszechny na Ukrainie. Putin wykorzystuje w wojnie hybrydowej  różne siły polityczne, a także je finansuje, by wykonywały jego wolę. (…) nie widzę przyczyn, dla których nie miałby finansować posłów polskiego Sejmu. (…) Kiedy my toczymy wojnę z Moskwą, wy jak zwykle wbijacie nam nóż w plecy. Towarzysze mojego ojca z UPA często mi opowiadali, że gdy oni walczyli z Sowietami albo Niemcami, to AK tylko czekała, żeby zadać im cios od tyłu". Na próbę zwrócenia przez polskiego dziennikarza uwagi, że nie jest uczciwe stawianie do wyboru choćby ukraińskiej młodzieży -  albo Bandera, albo Putin: "Szantaż moralny; jeśli nie jesteś wyznawcą Bandery, znaczy, żeś nie jest patriotą, gorzej – jesteś separatystą, zdrajcą. Jakby nie można było być liberałem czy socjalistą i jednocześnie patriotą." Dziennikarz, próbując subtelnie coś uzmysłowić swojemu rozmówcy, styka się jednakże ze ścianą. Szuchewycz nie przyjmuje do wiadomości faktu, że społeczeństwo ukraińskie jest podzielone, że zachodniej części odpowiada Bandera, a wschodniej Rosja i współpraca z nią. Odpowiedź Szuchewycza wyczerpuje dyskusję: "Nie można być prawdziwym ukraińskim patriotą, odrzucając Banderę. OUN był jedynym niepodległościowym niezależnym nurtem politycznym, dla którego wolność Ukrainy była wartością najwyższą, i jest to rzecz nie podlegająca dyskusji(…)". Wymowna jest też końcówka rozmowy, w której dziennikarz zwraca uwagę, że nie wszyscy Ukraińcy widzą stosunki polsko-ukraińskie tak, jak określono je we wcześniej opisywanym projekcie ustawy, w którym dużą rolę odegrał także Szuchewycz: rzezią wołyńską interesują się tym też zwykli ludzie, którzy z propagandą moskiewską nie mają nic wspólnego. Tu jako przykład podał miejscową młodzież z Odessy, która przy wsparciu diaspory żydowskiej zorganizowała wystawę o Wołyniu ’43 w murach rosyjskiego teatru. Z Putinem nie mają nic wspólnego. Tu do rozmowy włączył się asystent deputowanego, dopytując skąd to wie, czy zna nazwiska tych ludzi, nazwę organizacji, teatr i etc. Na pytanie dziennikarza, co to ma do rzeczy odpowiedział: "Trzeba powiadomić o tej wystawie odpowiednie służby". Gdy ten zdziwiony dopytywał: jakie, usłyszał: "Organy ścigania, prokuraturę, służbę bezpieczeństwa Ukrainy".

Przedstawione przykłady jasno pokazują, że Ukraina nie zmierza w dobrym kierunku. Prezydent Petro Poroszenko, ani słowem nie odpowiedział na propozycję budowy Trójmorza, o której mówił prezydent Andrzej Duda podczas ostatniej wizyty w Kijowie. Zapewnił Ukraińców o naszym wsparciu kierunków, jakimi podąży Ukraina, porównując ją do młodej, pięknej dziewczyny, która sama zdecyduje, z kim się zwiąże i jaką drogą podąży. Nie jest niczym odkrywczym fakt, że Poroszenko na swojego strategicznego partnera wybrał Niemcy, a nie Polskę. Zatem wizja budowy Trójmorza raczej jest poza zainteresowaniem obecnego ukraińskiego kierunku. Paradoksalnie słowa prezydenta Dudy znajdują niestety zrozumienie i podatny grunt w Prawym Sektorze, podobną wizję roztoczył Skoropodaski z PS: „zapomnijmy o historii i zbudujmy sojusz niezależnych państw jako przewagę dla upadającej Europy, USA i agresywnej Rosji (…) Gdyby Prawy Sektor przejął rządy, od razu wyszlibyśmy z inicjatywą sojuszu bałtycko-czarnomorskiego”. Jako  lidera tej idei Skoropodaski miał na myśli raczej Ukrainę, a nie Polskę. Tylko czy Polska ma pomysł na wypadek zaostrzenia się konfliktu w Kijowie i przejścia władzy np. w ręce Prawego Sektora, który to jawnie odgraża się obecnej władzy i prezydentowi Poroszence?

I tak oto dziś, delikatnie ujmując dzięki bezrefleksyjnej polskiej polityce wschodniej minionego ćwierćwiecza, powstał m.in. niejaki Prawy Sektor. Czy to z nim w przyszłości budować będziemy Trójmorze? Wrr. Wygląda mi to na sen wariata.

Reasumując, Ukraina przed majdanem skutecznie balansowała pomiędzy Rosją a Europą, stanowiąc niejako cywilizacyjny pomost.  W długofalowej realistycznej polityce mogła na tym polu odnosić sukcesy. Za sprawą nacjonalistycznych idei wyniesionych z terenu tzw. Ukrainy Zachodniej, przy pewnej geopolitycznej koniunkturze dla ich rozwoju, wspomniana równowaga została załamana. Stało się to przy wykorzystaniu  europejskich aspiracji Ukraińców, które swój finał znalazły na kijowskim majdanie w 2014 r. Nadmienić należy, że zaangażowanie w obalenie rządów Janukowycza nacjonalistycznych środowisk spod znaku Swobody i Prawego Sektora było wówczas nie do przecenienia. Powszechne są głosy, że to im kijowska rewolucja zawdzięcza swój sukces. Dzisiaj nikt już nie mówi o wejściu Ukrainy do UE. Coraz więcej natomiast słychać głosów mówiących o porażce majdanu. I o dominującej nadal oligarchizacji życia politycznego i gospodarczego Ukrainy. O trwającej ciągle korupcji i braku niezbędnych reform.  Powszechne są głosy, że ludziom obecnie żyje się zdecydowanie gorzej niż przed majdanem. Słychać też swego rodzaju pomruki ze strony nacjonalistycznych środowisk postbanderowskich dotyczące chęci siłowego obalenia rządów obecnego prezydenta Poroszenki.  Ukraina dzisiaj jest w gorszym położeniu niż przed  majdanem. Utraciła Krym, wschodnia część kraju objęta jest zbrojnym konfliktem, którego końca nie widać. Jakkolwiek by nie oceniać wydarzeń na terenie Donbasu, po obydwu stronach konfliktu są obywatele Ukrainy. Część rosyjskojęzyczna Ukrainy inaczej widzi swoją przyszłość niż obecne władze Kijowa. Widać zmęczenie konfliktem Europy, która widzi w Moskwie partnera do gospodarczych interesów. Z kolei USA na konflikt Ukraina - Rosja patrzy przez pryzmat swych globalnych interesów. Tak więc Ukraina staje się coraz bardziej osamotniona, a społeczne koszty nowej sytuacji i otwartego konfliktu z Rosją się powiększają. Z coraz większym trudem ponosi je ukraińskie społeczeństwo. Rządzący Ukrainą zerkają na Niemcy i USA, licząc na jakiekolwiek wsparcie i przeczekanie Rosji. Jest to naiwne oczekiwanie, zważywszy, że Europa przeżywa własny kryzys polityczno-społeczny. Z kolei USA traktuje Ukrainę instrumentalnie, wyłącznie przez pryzmat swoich interesów w globalnej grze z Rosją. Polsce pozostaje niestabilny sąsiad, który zatoczył historyczne koło, powracając do upiorów lat 30. Wówczas ideolodzy OUN realizowali swoje wizje przy wsparciu hitlerowskich Niemiec. Dzisiaj dzięki geopolitycznej koniunkturze ich ideowi spadkobiercy powrócili na polityczną szachownicę. Co czeka Ukrainę i jej sąsiadów? Boję się pomyśleć, co może przynieść życie.
          Powitanie Generalnego Gubernatora Hansa Franka przez przedstawicieli ludności ukraińskiej w Przemyślu

                                                                  Wiec ukraiński na przemyskim Rynku w 1941 r.
Inspiracją do napisania niniejszego teksu stał się dla mnie Tadeusz Markiewicz, autor artykułu: „Przemyśl. Kto podgrzewa antyukraińskie nastroje?” zamieszczonego na serwisie internetowym OKO.press, a później w papierowym wydaniu ogólnopolskiego tygodnika „Polityka”. To wyjątkowo krzywdzący, pełen insynuacji i oskarżeń tekst, który nie przynosi „Polityce” chluby, a raczej obniża jej powagę i rangę. Trudno też obok tak jawnej niesprawiedliwości przejść obojętnie. Mirka Majkowskiego, którego autor tekstu za pomocą swoich rozmówców czy też z ich inspiracji stara się z wszech miar oczernić i zdezawuować w oczach opinii publicznej, znam od lat. Do zjedzenia beczki soli trochę nam zostało, ale nie mniej jednak mogę i mam prawo o nim coś obiektywnie powiedzieć. Majkowskiego poznałam, będąc zastępcą dyrektora Centrum Kulturalnego w Przemyślu. Moja instytucja zaprosiła go do współpracy, zaczęło się od widowiska „A mury runą…” związanego z 20. rocznicą upadku komunizmu w Europie Środkowej. Majkowski zgodził się, a później zainspirował nas, do zorganizowania widowiska teatralnego związanego z 70. rocznicą wywózek na Syberię i w głąb ZSRR „Na nieludzką ziemię...”. Następny nasz wspólny projekt to rekonstrukcja bitwy krzywieckiej „Krzywcza’39. Odwaga, męstwo, zwycięstwo…”, a później kolejne mniejsze lub większe projekty związane z działalnością historyczną i krzewieniem postaw patriotycznych młodzieży. Wspierałam go też w jego wielkim projekcie „Wołyń 1943. Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary…” w Radymnie. Wiem, ile go kosztował zdrowia i zaangażowania ten projekt. Pamiętam, jak niesłusznie go wówczas krytykowano i atakowano. To bardzo twórczy, odpowiedzialny, obowiązkowy i dogłębnie zaangażowany w każdy z realizowanych projektów człowiek. Też jestem zdania, że dzięki swojej pracy społecznej zasłużył na to, aby od czasu do czasu pojawić się w ogólnopolskiej prasie. Znamienne jest jednak, że owo pojawianie realizuje się wówczas, gdy rzecz tyczy się Wołynia, czy też ogólnie stosunków polsko-ukraińskich i trzeba mu dołożyć. Mechanizm jest ten sam, odbywa się to z inspiracji jakiś lokalnych środowisk, które nie umieją sobie poradzić z poglądami Majkowskiego i ich przychylnością opinii publicznej. Pewne środowiska w Przemyślu, będące pod wpływem polityki Kijowa, nie umieją sobie radzić ze swoimi słabnącymi wpływami.
Rozumiem, że ten tekst pewnym przemyskim środowiskom jest na rękę, ale co zyskuje poważne ogólnopolskie pismo? Zadaję sobie od dłuższego czasu to pytanie i ni jak mogę znaleźć logicznej odpowiedzi. Chyba, że ktoś wmanewrował, wprowadził w błąd dziennikarza. Jednakże on sam nie popisał się swoim warsztatem. Są tam jakieś tezy i do nich dobierane osoby i zdarzenia, które mają zasugerować czytelnikowi pewną opinię o Majkowskim oraz zasiać wątpliwość, zrobić rysę na krysztale. A co gorsza zasugerować – oczywiście nie wprost - zdradę własnego państwa. Jak trzeba było obrzucić Majkowskiego błotem, to mówili to jacyś tajemniczy, anonimowi rozmówcy. Anonimowi, bo boją się Majkowskiego, tak samo jak najważniejsze osoby w mieście, tak wnioskujemy z tekstu. To mi zakrawa na mowę nienawiści i wezwanie do izolacji działacza społecznego. To bardzo niskie pobudki. Każdy, kto działa w Przemyślu politycznie czy społecznie, bardziej lub mniej zna Majkowskiego i ma jakieś wyrobione zdanie. Jedni go cenią bardziej, inni mniej. Tymczasem przyjeżdża do miasta dziennikarz z Warszawy, zaniepokojony faktem, że nijaki Majkowski działający w Przemyślu, będący „członkiem nacjonalistycznej siatki, która oplata Polskę” stanowi poważne zagrożenie w relacjach polsko-ukraińskich, o którym należy bezzwłocznie poinformować opinię publiczną. Jego dziennikarska misja nie mogła pozwolić mu na przemilczenie tak istotnego problemu. Trzeba ratować Polskę, informować, gdzie się da swoich współobywateli. Bo niebezpieczeństwo i niechybne nieszczęście jest tuż, tuż… Gdzie by się tu udać po pomoc - musiał pomyśleć - chyba najlepiej do tych, co są najbardziej przerażeni, oni opowiedzą rzetelnie, co w trawie piszczy – zdawała się podpowiadać dziennikarska intuicja. Stąd uderza wprost do osób związanych z PWSW i na podstawie ich wyimaginowanych lęków robi tekst, który ma być obiektywny. Obiektywizm w tej kwestii oczywiście zapewnić ma sam Majkowski, który zgodził się na wywiad. W Przemyślu jest całe mnóstwo różnych środowisk, do których mógł się wybrać dziennikarz zaniepokojony swoją misją, ale tego nie zrobił. Dziwne, że nie spytał o jakąkolwiek informację kogoś ze stowarzyszenia rekonstrukcji historycznej, czy też innych stowarzyszeń, z którymi Mirek współpracował, organizował różne projekty, np. do Związku Sybiraków, ZHP, przemyskich wolontariuszy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy albo do instytucji, które z Majkowskim od lat współpracowały jak Centrum Kulturalne w Przemyślu, Młodzieżowy Dom Kultury, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej, Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek czy też samego Prezydenta Przemyśla. I tak oto nasłuchał się opinii jednego środowiska, wybrał się na spotkanie z Majkowskim, który co prawda wydał mu się zgoła inny niż opisali wcześniejsi rozmówcy, ale to jednak nie wzbudziło jego podejrzeń i nie zainspirowało do dalszych poszukiwań. Wrócił do stolicy i stworzył tekst o lokalnych lękach przemyskich i strasznym Majkowskim, a ten znalazł się w ogólnopolskiej gazecie. Sama nie wiem, czy jest to bardziej śmieszne czy żałosne. 
Już od pierwszego akapitu spotykamy się z niewybredną insynuacją, że na granicy polsko-ukraińskiej dzieją się jakieś dantejskie sceny o podłożu narodowościowym, za którymi w domyśle stoi Mirosław Majkowski, a wtóruje mu Andrzej Zapałowski, któremu to autor przypisuje powiązania z prorosyjską partią Zmiana, co jest nieprawdą. Autor pisze: „Koś podgrzewa na wschodniej granicy antyukraińskie nastroje. Otwiera na nowo historyczne rachunki krzywd. Uderza w nuty patriotyczne, a równocześnie – prorosyjskie.
Mirosław Majkowski to manager zakładu produkującego materiały tapicerskie. Ale bardziej znany jest w Przemyślu z innej działalności. „Miro” – jak przezywają go znajomi – po godzinach oddaje się swoim pasjom: „wojnie i historii (…)”
Pewnym środowiskom w Przemyślu coś wymknęło się spod kontroli, utracili monopol na kreowanie opinii publicznej. To boli, próbują się bronić różnymi sposobami, lecz swoimi działaniami trafiają kulą w płot. A zdziwienie, że ich lament nie przynosi skutku, musi być zaiste frustrujące.
Sugerowanie, że Majkowski działa na szkodę swojego państwa i działa z inspiracji Kremla jest tak samo poważne, jak sugerowanie deputowanego Ukrainy Jurija Szuchewycza, że Putin zapłacił posłom polskiego Sejmu za podjecie uchwały o Wołyniu. To totalny absurd. Mamy tu do czynienia z tą samą taktyką komunistycznych reżimów stosowaną od lat. Zakneblować usta, zrobić z kogoś wariata, a najlepiej ruskiego agenta. To zawsze działało, czy działa dziś? No właśnie, zdezorientowane środowiska postgiedroyciowskie nie wymyśliły jeszcze nowej skutecznej narracji. Zdaje się, że ruski agent nie wystarcza do zaklejenia ust i do wtrącenia nic nieznaczącej niszy.
Sam Majkowski, tak na gorąco na swoim facebookowym profilu skomentował tekst T. Markiewicza: "Kolejny paszkwil poświęcony mojej osobie napisany przez niejakiego Tadeusza Markiewicza, który zgłosił się do mnie z prośbą o udzielenie wywiadu. Zgodziłem się, wychodząc z założenia, że nieobecni nie mają racji, jednak z moich wypowiedzi ostał się niewielki, zmanipulowany fragmencik. Za to prym wiodą rozmówcy związani ze środowiskiem lewackim powiązanym z miłośnikami banderyzmu w Przemyślu. Całość jest bzdurną manipulacją, co w kilku zdaniach postaram się przedstawić. Warto zaznaczyć, że zarówno Andrzej Juszczyk, jak i Lilka Kalinowska są bliskimi przyjaciółmi wykładowców PWSW pochodzenia ukraińskiego, z których co najmniej jedna była wolontariuszką w oskarżonym o zbrodnie wojenne batalionie AZOW, nie kryją też one swoich banderowskich sympatii. Warto także przypomnieć, że to właśnie ukraińscy studenci z PWSW fotografowali się z flagą UPA w Galerii Sanowa w Przemyślu".

Kończąc ten temat, zwrócę uwagę na jeszcze jeden jakże ważny w dzisiejszej dyskusji wątek, od którego miały się popsuć na granicy stosunki polsko-ukraińskie: to zorganizowana 26 czerwca procesja religijna upamiętniająca strzelców siczowych Ukraińskiej Armii Galicyjskiej, która została zakłócona.

Historycznie tzw. Panachyda ma znaczenie nie tylko religijne, lecz także patriotyczno-narodowe, a dla środowisk nacjonalistycznych stanowi okazję do zademonstrowania swojej narodowej odrębności. Już w latach 30-tych święto to wykorzystywane było do akcentowania idei nacjonalistycznych zmierzających do budowy państwa ukraińskiego na tym terenie.  Nie bez znaczenia dla nacjonalistów ukraińskich miał i nadal ma teren samego miasta Przemyśla. Głównymi ośrodkami ukraińskiej akcji nacjonalistycznej i narodowej, według gradacji nasilenia, stanowił Przemyśl, zajmując drugie miejsce zaraz po Lwowie w Małopolsce. I tak np. Sanok zajmował siódme, Krosno ósme, Jarosław dziewiąte – czytamy w  opracowaniu dotyczącym problemu ukraińskiego będące reakcją na narastające zagrożenie ludności polskiej na terenie Wołynia i Małopolski Wschodniej z przełomu 1942/43.

I tak, w latach 30. organizowano manifestacje z udziałem grekokatolickiego duchowieństwa dla uczczenia żołnierzy UHA oraz Petlury. „Największe manifestacje  organizowano w Przemyślu. W 1926 r. w pochodzie z katedry greckokatolickiej na cmentarz internowanych i zmarłych żołnierzy UHA i Petlury, w Pikulicach ruszył pochód liczący ok. 2000 osób. Brali w nim udział: młodzież państwowego i prywatnego gimnazjum ukraińskiego w Przemyślu, chłopi z okolicznych wsi, a nawet dalej od miasta położonych, działacze społeczni, członkowie UWO oraz jej sympatycy, a także liczni księża greckokatoliccy. Niesiono chorągwie cerkiewne i flagi ukraińskie. Pochód ten, podobnie jak inne, organizowane na mniejszą skalę, miał charakter antypolski. W II RP odbywały się za zgodą władz i nie napotykały z jej strony na przeszkody. Jedynie w Przemyślu zakazano wystąpień działaczy ukraińskich na cmentarzu w Pikulicach, gdyż były one wykorzystywane do agitacji przeciwko państwu polskiemu i Polakom. Akceptowano jedynie wystąpienia duchownych greckokatolickich. Manifestacje te były organizowane przez miejscową parafię greckokatolicką oraz działaczy UNDO, przy znacznym wsparciu nielegalnie działającej UWO, a potem OUN. Powtarzające się manifestacje były tolerowane przez władze państwowe. Rozzuchwalały one działaczy legalnych i nielegalnych organizacji ukraińskich i duchowieństwo” – czytamy w książce „Polacy i Ukraińcy na ziemiach obecnej polski w latach 1918-1947", autorstwa Zdzisława Koniecznego.

Trudno nie obyć się wrażeniu, że obserwując obecne procesje, przypominają one znane obrazy z przeszłości. W ostatnim ćwierćwieczu też wszystkie tego typu manifestacje odbywają się za zgodą władz, jej samorządowi członkowie także w nich od lat uczestniczą. Choć jak słychać od niektórych po cichu, zawsze wprawiały ich w zakłopotanie: odmówić nie wypada, ale co zrobić, jak weterani z UPA maszerują z państwowymi odznaczeniami, orkiestra gra nieformalny hymn UPA „Czerwona Kalina”, a niektórzy bez skrępowania rozwijają czerwono-czarne flagi. W tym roku ewidentnie nastąpiło jakieś przesilenie. Trudno określić, kto był inicjatorem, aby ta procesja się nie odbyła, a później by ją zakłócić. Należy poczekać na końcowy efekt prac policji i prokuratury w tej sprawie.

Trwa dyskusja, czy zaatakowany uczestnik procesji miał czerwoną koszulę i czarne spodnie, czy maszerował w wyszywance. Tak czy owak organizatorzy i sympatycy ZUwP krzyczą, że został napadnięty, odżegnując się tym samym od symboliki czerwono-czarnej. Tu się odżegnują, a za wschodnią granicą na legalu z nimi maszerują w towarzystwie oczywiście kapłanów greckokatolickich, którzy wodą święconą święcą wszelkie place, ulice i pomniki katów Polaków. Gdzie są prawdziwi? Tu, czasem się powstrzymują, bo nie wypada, ale w np. w Dobromilu już nie, tam mogą być czerwono-czarne flagi ze złotymi tryzubami. I nie jest to bynajmniej marginalne zdarzenie, a powszechna praktyka. Jeszcze kilka lat temu, co widać na archiwalnych zdjęciach i filmach youtube, bez skrępowania ul. Juliusza Słowackiego w Przemyślu maszerują w towarzystwie czerwono-czarnych flag. Redaktor Markiewicz w poszukiwaniu nacjonalistów tych prawdziwych, nieurojonych powinien udać się trochę na wschód, poza Przemyśl, na teren Ukrainy. Tam podczas różnego rodzaju rocznic np. powstania UPA czy urodzin Bandery zobaczyć można realnych nacjonalistów nawiązujących do idei nazistowskich. Przy minimalnej chęci włożenia osobistego wysiłku może też redaktor poodwiedzać w Polsce różne miejsca z pomnikami ku czci UPA, np. u nas na Podkarpaciu, jest tego całkiem sporo. Do tych miejsc ciągną kombatanci UPA i inni Ukraińcy zafascynowani ideologią OUN jak do swoistych miejsc kultu.

Nie w sposób nie odnieść smutnego wrażenia, że Ukraina wybrała niestety drogę nie w kierunku Europy – żółto-niebieską, a w kierunku skansenu XX wieku – czerwono-czarną z błogosławieństwem cerkwi greckokatolickiej.
Małgorzata Dachnowicz

Poniżej sprostowanie Mirosława Majkowskiego, który obnaża potężny poziom manipulacji faktami:
Nawiązując do informacji zawartych w artykule prasowym pt. „Przemyśl. Kto podgrzewa antyukraińskie nastroje?”, informuję, że zawiera on nieprawdziwe informacje, tj.:
- Nieprawdą jest, abym w czasie kampanii wyborczej postulował usunięcie nazw ulic upamiętniających Ukraińców. Postulowałem o usunięcie jedynie nazwy ulicy imienia grekokatolickiego biskupa Kocyłowskiego, gdyż w lipcu 1943 roku błogosławił on ukraińskich ochotników do 14 Dywizji SS Galizien, co moim zdaniem stanowiło propagowanie faszyzmu.
- Nieprawdą jest, abym w 2013 roku zorganizował i wyreżyserował rekonstrukcję rzezi wołyńskiej w Radymnie. Wyreżyserowałem i zorganizowałem widowisko historyczno-teatralne pt. „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”. Oprawę artystyczną i muzyczną spektaklu na otwartym powietrzu przygotował Krzesimir Dębski.
- Nie jest prawdą opis przedstawienia teatralnego w Radymnie przedstawiony w artykule. Nie byłem przebrany za banderowskiego dowódcę, a grałem postać w spektaklu, co stanowi znaczną różnicę. Byłem reżyserem widowiska historyczno-teatralnego. Spektakl obejrzało w dniu jego premiery 15 000 widzów, a nie 5 000.
- Nie jest prawdą, by moja popularność w Przemyślu zbiegła się z wybuchem wojny na wschodzie Ukrainy. W Przemyślu nie nastąpił wzrost przestępstw motywowanych nienawiścią na tle narodowościowym. Przedstawione przez pana Andrzeja Juszczyka rzekome fakty są pozbawione dowodów i stanowią jego wyłączną opinię, która nadto nie znajduje oparcia w faktach. Także pod supermarketami w Przemyślu nie pojawiały się żadne patrole obywatelskie, które by kogokolwiek lżyły.
- Nieprawdziwym jest także fakt, by Marsz Orląt Przemyskich w 2014 r. organizowały organizacje paramilitarne, kibice i by miał on wydźwięk antyukraiński. Nie wznoszono haseł podanych w artykule. Przebieg uroczystości jest dostępny w serwisie youtube. W Marszu wzięli udział przedstawiciele organizacji patriotycznych, historycy oraz samorządowcy. Nieuprawnione jest przypisywanie organizatorom Marszu propagowania haseł nawołujących do nienawiści na tle narodowościowym.
- Prawdą jest, iż 26 czerwca 2016 r. odbyła się tradycyjna procesja religijna upamiętniająca strzelców siczowych Ukraińskiej Armii Galicyjskiej. Została jednak ona zakłócona przez nieznane mi osoby, z którymi nie miałem nic wspólnego. Faktem jest także, że w trakcie tej procesji grano hymn UPA, wznoszono antypolskie okrzyki, a w marszu szli kombatanci UPA. Faktem jest także, że to Krzysztof Stanowski był agresywny, próbując siłą wydrzeć baner członkom Młodzieży Wszechpolskiej, protestujących zgodnie z prawem, przeciwko czczeniu oprawców z UPA. W sprawie tej prowadzone jest postępowanie przez Policję w Przemyślu i rzetelny dziennikarz może je łatwo sprawdzić.
- Prawdą jest, że na uroczystości religijnej 26 czerwca 2016 roku, obecny był Światosław Szeremeta, ukraiński urzędnik w randze ministra. Prawdziwe są również jego słowa cytowane w artykule, jednakże autor pominął istotną część wypowiedzi Szeremety, w której ten mi publicznie groził, mówiąc: „Powiedzcie Majkowskiemu, że będzie miał duży problem. Bardzo duży problem… Na Ukrainie już też nic nie zrobi”. W tej sprawie złożyłem zawiadomienie o popełnieniu przez Światosława Szeremeta przestępstwa, a postępowanie jest w toku.
- Nie jest prawdą, abym był osobą, której obawiają się najważniejsi ludzie w mieście. Jest to twierdzenie bez jakiegokolwiek pokrycia w faktach, a jako nierzetelne nie powinno znaleźć się w artykule prasowym.
- Nieprawdziwym jest, abym publikował w „Życiu Międzynarodowym” artykuły oskarżające protestujących na Majdanie o agresję wobec aparatu bezpieczeństwa byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Twierdzenia takie są jedynie haniebnym wymysłem Marcina Reya, wobec którego podjąłem w tym zakresie kroki prawne.
- Nie jest prawdziwe także, bym w 2014 r. odwiedzał Moskwę. W Moskwie byłem w 2011 roku w ramach akcji związanej z poszukiwaniem w Obwodzie Archangielskim grobów i miejsc zesłania Polaków w 1940 roku.
- Wyjaśnienia wymaga fakt, że rzeczywiście byłem organizatorem pogrzebu szczątków żołnierzy armii carskiej, poległych w czasie I wojny światowej, których zwłoki odkryto przy porządkowaniu terenu twierdzy Przemyśl. Konsul Federacji Rosyjskiej był zaproszonym gościem z racji faktu, że był przedstawicielem kraju w wojskach, którego żołnierze polegli w 1915 roku. Nie byłem przebrany w mundur oficera Armii Rosyjskiej. Mundur, który miałem na sobie, był mundurem oficera K.U.K. Armii Monarchii Habsburgów.
- Zaprzeczam także, by Andrzej Zapałowski, powiązany z moją osobą w artykule, był sympatykiem Partii Zmiana. Jest to oczywista nieprawda.


2 komentarze:

  1. Doskonały tekst , moje uznanie i gratulacje za dogłębne przedstawienie tego tematu. Pozdrawiam Cię Małgosiu serdecznie . Henryk

    OdpowiedzUsuń