Kto dolewa oliwy do ognia w stosunkach polsko-ukraińskich, służąc tym
samym probanderowskim siłom na Ukrainie?
Bezsprzecznie, uchwała Senatu, a później Sejmu, mówiąca wprost o
ludobójstwie dokonanym na Polakach przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów
i Ukraińską Powstańczą Amię wywołała atak histerii sił probanedrowskich na
Ukrainie i ich polskiego lobby. To
bardzo duża i długo wyczekiwana zmiana, na którą po raz pierwszy po '89 r.
odważyły się polskie władze parlamentarne.
Atak ten jest z jednej strony bardzo przemyślany i perfidny, z drugiej
zaś styka się ze ścianą. Pociąg pojechał… Jest uchwała polskiego parlamentu
zaakceptowana przez wszystkie parlamentarne kluby i niemal jednogłośnie
przyjęta. Poczucie bezradności musi pociągać za sobą frustrację,
zniecierpliwienie, złość. Stąd strzelanie chwilami na oślep, chwilami bardzo
przemyślane, w określone osoby i środowiska, dla których pamięć o pomordowanych
Polakach na Wołyniu i Kresach Południowo-Wschodnich jest ważna. Najprostszym i
najczęściej stosowanym narzędziem do zdezawuowania oponenta w państwach totalitarnych,
a i współcześnie chętnie stosowanym, było okrzyknięcie go wariatem. A dziś, ruskim
agentem. Ot, taka mała ewolucyjna zmiana na potrzeby aktualnej polityki.
Odwracanie kota ogonem, manipulacja faktami, mącenie,
określenie kogoś jako szaleńca, dziwaka, oszołoma – skąd my to znamy? To metody
wzięte rodem z reżimów totalitarnych stosowanych m.in. przez Rosję carską i
sowiecką i np. Niemcy Wschodnie. Niestety metody te przeniosły się też do
państw demokratycznych, gdzie w podobny sposób rozprawiano się z opozycją, kneblowano
usta przy pomocy politycznej poprawności. Gdy brak argumentów i faktów do
polemiki z oponentem - wtedy należy go określić mianem wariata. Zamknąć usta. Uczynić
niewiarygodnym, ośmieszyć, zepchnąć na margines polityki. Dziś nie wystarczy
określić kogoś wariatem, dziś w dobrym tonie jest nazwanie go ruskim agentem. To
robi wrażenie, działa na wyobraźnię. W myśl gebelsowskiej taktyki „kłamstwo
powtarzane tysiąc razy staje się prawdą”. Im ono „większe, tym łatwiej ludzie w
nie uwierzą”. Takich wyimaginowanych ruskich agentów w Polsce mamy całe mnóstwo,
w samym Przemyślu jest ich kilkaset. Tylko jak nazwać wszystkich tych, którzy snują
takie insynuacje, jednocześnie zajmując stanowisko zgodne z polityką innych
państw. Jakimi są agentami i w imieniu jakiego kraju i czyjego narodowego
interesu występują?
107 rocznica urodzin Bandery w Kijowie
Tak oto w wolnej Polsce, po 25 latach od przemian
ustrojowych państwa, z ogromną lubością wraca się do starych, SB-eckich metod
dezawuowania myślących inaczej niż nakazuje powszechna poprawność polityczna.
Najbardziej ciekawym zjawiskiem jest fakt, że postępują tak te środowiska,
które 25 lat temu zaangażowane były w walkę z komunistycznym systemem.
Dziś mam poczucie, że w swojej poprawności
politycznej zbudowanej na micie Giedroycia tak się zapętlili, że zapomnieli,
czym jest konstytucyjna wolność słowa w Polsce. Kresowianie i środowiska społeczno-patriotyczne
mają prawo żądania prawdy o ludobójstwie, mają prawo ją głosić, a określanie
ich mianem agentów obcego państwa jest nie tylko obrzydliwą insynuacją, lecz
także ograniczeniem ich wolności słowa.
Przemyśl stał się doskonałym miejscem do podsycania
złych emocji, do wskazywania winnych pogarszających się relacji polsko-ukraińskich.
Wiadomo, wszystkiemu winna jest Rosja i jej agenci w Polsce. Tak insynuuje
wszechobecna poprawność polityczna. Rosja ma u nas agentów. Dziwne, że tylko
Rosja. Co z Ukrainą, Ameryką, Niemcami itd.? Pewnie nie mają, bo tylko Rosję jako
jedyne państwo na świecie, stać na utrzymanie tylu agentów. Zwolennicy polityki
proamerykańskiej i proukraińskiej działają z potrzeby serca i chwili. Wszystko
wskazuje na to, że cały świat ma jednego wroga - jest nim Rosja. Nienawiść
narodowa jest w cywilizacji łacińskiej napiętnowana. W imię wyższych celów uzasadniona
jest jedynie wobec Rosji.
Kto eskaluje te emocje i po co? Spróbujmy poszukać
odpowiedzi, porządkując fakty. Ukraina
nigdy nie odcięła się i nie potępiła zbrodniczej ideologii OUN, opartej na
doktrynie Dmytro Doncowa, w wykonaniu bohatera narodowego Ukraińców, Stepana
Bandery. Do niedawna zdaniem wielu środowisk opiniotwórczych, nacjonalizm
ukraiński nie był niebezpieczny, a jego zwolennicy stanowili marginalne siły.
Pogląd ten stał w jaskrawej sprzeczności z rzeczywistością. Nacjonalizm w
ostatnich latach na Ukrainie przeżywa fazę niebezpiecznego rozkwitu. Często
nasze elity nie dostrzegają jego zagrożeń, porównując nacjonalizm ukraiński do
działań środowisk narodowych w Polsce. Błędnie zakładają, że budowany jest na
tych samych podwalinach. Nie biorą pod uwagę bardzo znaczących i
determinujących go czynników historycznych i współczesnych, kierując się przy
tym stosunkiem Jerzego Giedroycia do nacjonalizmu ukraińskiego, i traktując go jako
antyrosyjską siłę. Naiwnie myślą, że w określonych warunkach może być naszym
sprzymierzeńcem. Zatem inne jego cechy należy spychać na dalszy plan. I tu tkwi
niebezpieczny błąd: o ile Rosja nie wysuwa przeciwko nam realnych pretensji
terytorialnych i nie pielęgnuje antypolskich nastrojów, o tyle Ukraińcy
niestety tak. Polska w przekonaniu ukraińskich nacjonalistów była i jest
wrogiem tak samo jak Rosja, nierzadko zresztą określani jesteśmy jako okupanci
i zbrodniarze. Polacy rozliczyli się z historią i wspierają sens istnienia i
tworzenia ukraińskiej państwowości, jednak Ukraińcy zatrzymali się na poziomie
rozliczeń i pielęgnowania krzywd.
Weterani UPA na marszu w Przemyślu - ul. Słowackiego
Mówiąc o różnicach w postrzeganiu nacjonalizmów
naszych narodów, należy zwrócić uwagę na ich historyczne cechy. Historycznie
młodzi nacjonaliści z OUN zamieszkujący terytorium II RP widzieli w osobie
Dmytro Doncowa przywódcę z powszechnej nominacji, ideologa o niewątpliwym
autorytecie, niemal narodowego proroka. Tego faktu na Ukrainie nie
zakwestionował żaden zdeklarowany oponent. Wynikiem tego, znaczna cześć
ukraińskiego społeczeństwa znajdowała się pod wpływem koncepcji faszystowskich,
co uniemożliwiało zawarcie z nią jakiegokolwiek porozumienia.
Polska endecja zaś w omawianym czasie reprezentowała
zgoła inny niż OUN typ nacjonalizmu – głosząc ideę budowy „Katolickiego Państwa
Narodu Polskiego”. Idea ta natomiast korespondowała z katolicką i społeczną
doktryną Kościoła w tworzonych przezeń koncepcjach. Określanie w Polsce
nacjonalistami czy wręcz krwiożerczymi faszystami środowisk narodowych jest
pomieszaniem pojęć, przy jednoczesnym założeniu, że takim samym ruchem są postunowskie
środowiska nacjonalistyczne na Ukrainie. Zupełnie przy tym zapomina się o
istotnym fakcie, że doktryna Doncowa przynależy do kategorii darwinistycznych nacjonalizmów
o charakterze faszystowskim. Często zwracał na to uwagę Wiktor Poliszczuk w
swoich publikacjach.
Obserwując obecne dziania władz Ukrainy, tych ze
szczebla rządowego i samorządowego, należy pozbyć się wszelkich złudzeń: doktryna
Giedroycia, którą przyjęły i realizowały wszystkie solidarnościowe i
postkomunistyczne środowiska w Polsce, legła w gruzach.
Jak wcześniej wspomniałam, Jerzy Giedroyc stał na stanowisku,
że wolna Ukraina stanowi gwarancję i zabezpieczenie naszej niepodległości przed
imperialistycznymi zapędami Rosji. Uznawał za konieczne doprowadzenie do porozumienia
z Ukraińcami zamieszkującymi w II RP. Problem ukraiński, był dla niego
nadrzędnym w stosunku do obrony polskości na Kresach, każde przesuwanie
akcentów w kierunku obrony uznawał za zasadniczy błąd. Polskość Kresów była przez niego bagatelizowana w imię
tworzenia frontu antyrosyjskiego, który jednocząc mniejsze narody regionu
środkowo- wschodnioeuropejskiego, ma prawo spychać na margines własną politykę etniczną.
Dlatego też Giedrojc odnosił się z niechęcią do Narodowej Demokracji. Pisał o
tym w paryskiej „Kulturze” Krzysztof Gawlikowski. Przedstawiał w niej nową
wizję rzeczywistości europejskiej, jaką powinno się realizować po upadku
komunizmu. Dotyczyła ona przebudowy tożsamości narodów europejskich dotychczas
zorientowanych na własne narody i państwa w kierunku nowego kształtu o
charakterze wspólnotowym, spychając na dalszy plan specyfikę narodową i całą
wspierającą ją tradycję, w której jest ona zakorzeniona i bez której nie może trwać.
Gawlikowski tak pisał: „należy odrzucić dziewiętnastowieczne dziedzictwo absolutyzujące
naród i państwo, a na jego miejsce wprowadzić
treści bliskie tradycji Renesansu, kiedy to zaistniała jedność kulturowa
zjednoczonej Europy”.
O ile w Polsce polityka Giedroycia powodowała, że
wszystkim myślącym inaczej zakładano knebel na usta, szczególnie środowiskom
kresowym, które ostrzegały przed rozwojem ukraińskich nacjonalistycznych sił, o
tyle na Ukrainie dla środowisk politycznych kontynuujących linię ideologiczną
OUN, ten rodzaj polityki był swego rodzaju inkubatorem, w którym w
cieplarnianych warunkach siły nacjonalistyczne mogły się rozwijać. Sprzyjające
warunki powodowały, że na zewnątrz nie był on widoczny. Ci, którzy potrafili dostrzec zagrożenie i ostrzegali w ramach
politycznej poprawności, byli lekceważeni, skazywani na margines. Z małych
marginalnych sił nacjonalistycznych, jakimi byli na Ukrainie w latach ’90 i w
kolejnych, wzmocnili się na tyle, że w chwili obecnej mają swoich
przedstawicieli w najwyższych władzach Ukrainy i w samorządzie, nadając ton
polityce Kijowa.
Iwano - Frankowsk, odsłonięcie pomnika Bandery
Na Ukrainie zachodniej upamiętnień przedstawicieli
zbrodniczej ideologii OUN w postaci pomników, obelisków, imienia ulic, placów,
szkół i innych istotnych placówek dla życia Ukraińców liczymy nie na dziesiątki,
a setki. Każde miasto, miasteczko, a nawet wioski mają jakiś rodzaj
upamiętnienia; najczęściej Bandery lub Szuchewycza. Co istotne, nie na
obrzeżach, a w stoicy Ukrainy, w Kijowie, mamy pomnik Bandery, a ostatnio nazwę
jednej z głównych ulic. Pomniki te powstają niestety też na krwawo dotkniętym
Wołyniu, są również w pobliskim dla Przemyśla Lwowie. A Bandera wchodzi do
szkolnych podręczników jako bohater narodowy.
Gdyby dziś z grobu wstał Jerzy Giedroyc, to padłby
niechybnie na zawał, widząc, jakie rezultaty przyniosła jego polityka. Każda
próba zwrócenia uwagi, że to niebezpieczne, kończyła się tak samo –
lekceważeniem, ignorancją elit, a ze strony Związku Ukraińców w Polsce - atakiem.
ZUwP stał zawsze na stanowisku słuszności Waki UPA o ukraińskie państwo na
terenie obecnej Polski. Nie brakowało też i podobnych opinii o
niebezpieczeństwie rozwoju sił nacjonalistycznych w Ukrainie wśród grona osób
współpracujących z Giedroyciem, takich jak np. Anna Strońska, która w książce „Dopóki milczy
Ukraina” opisuje nie tylko skomplikowaną sytuację społeczną i gospodarczą Ukrainy
w latach ’90, lecz także rozdarcie jej mieszkańców między wschodem a zachodem.
Zwraca w niej także uwagę na fakt nierozliczenia się Ukrainy z tragiczną
historią i reaktywizację upiorów z okresu wojny.
/Anna Strońska (ur. 1931 w Przemyślu, zm. 2007 w Warszawie) – polska reporterka, pisarka i publicystka. Zwana pierwszą damą
polskiego reportażu. Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Pracowała m.in. w „Gazecie
Krakowskiej” i „Polityce”. Związana z „Kulturą” Jerzego Giedroycia./
Książka Anny Strońskiej, wydana w 1998 i wznowiona w
2006 r., spotkała się z dużym ostracyzmem środowisk opiniotwórczych w Polsce oraz
atakiem ZUwP, pomimo że sam Jerzy Giedrojc w liście do autorki tak pisał:
„czytam bardzo uważnie 'Dopóki milczy Ukraina'. Książka jest rzeczywiście
znakomita, i nareszcie te sprawy ukraińskie są przedstawione w sposób bardzo
trzeźwy. Jestem ciekaw reakcji, specjalnie ukraińskich”. Reakcje Ukrainy
autorka opisała następująco: „Szło gładko i nagle – jak nożem uciął – zamilkła
tłumaczka ze Lwowa, która z własnej inicjatywy proponowała przekład książki.
Zamilkł rzecznik MSZ, który był zainteresowany ukraińską jej edycją”. Czytam w
liście Redaktora z 3 stycznia 2000 r.: „Zupełnie nie rozumiem tego milczenia
wokół Pani Ukrainy. Duża w tym zasługa mego przyjaciela Osadczuka.” Z kolei „Nasze
Słowo” będące pismem ZUwP, finansowane z naszych polskich pieniędzy „odznaczyło”
autorkę „Słomianym chochołem”, czyli anty wyróżnieniem za najbardziej
kuriozalną wypowiedź na tematy ukraińskie.” Sama o tych atakach tak pisze „Już
z perspektywy oceniając gwałtowne reakcje urażonych książką – łatwiej dostrzec,
co ich poruszyło. O inną biedę, o inne warstwy tematyczne Ukrainy poszło.
Naruszyłam obszar tabu. Zrelacjonowałam fakty i nie dam sobie wmówić, że dla
wspólnego dobra – przypominać nie warto. Było, minęło… Niezupełnie. Jak
zauważył Włodzimierz Odojewski: w przeciwieństwie do Niemców Ukraińcy wciąż
jeszcze nie potrafią sobie poradzić z zaszłościami własnej historii.”
W tym właśnie tkwi największa porażka Giedroycia, który
nie zakładał, że w takim kierunku jak dziś pójdą władze Ukrainy. Dla niego, jak
pisze Anna Strońska, pierwszorzędne znaczenie miała racja stanu. Motywowany nią
mógł niektóre sprawy marginalizować, ale do pewnych granic „Świadomy, że
najkrwawsze zaszłości nie mogą określać czy wręcz hamować rozwoju przyjaznych
stosunków polsko-litewskich, a zwłaszcza polsko-ukraińskich, że inna jest skala
krzywd ocenianych z perspektywy historii, Giedroyć szedł na ustępstwa w
granicach racjonalnych, uważał że przeszłość można darować, ale fałszować jej
nie wolno”.
W Polsce kontynuatorzy spolegliwej polityki wobec
Ukrainy zdecydowanie swojego guru – Giedroycia przerośli, idąc na bardzo daleko
idące kompromisy i ustępstwa zamykające się w zdaniu „Ukraina ponad wszystko”.
To zdecydowanie dalej niż Giedroyć. W liście z 27 maja ’97 r. tak pisał do Anny
Strońskiej: „Jeśli idzie o problem ukraiński, do tego zagadnienia podchodzę bez
żadnych emocji i jestem bardzo daleki od bicia się w piersi za nasze
przewinienia”.
„A my przy swojej mantrze: położyć krzyżyk na
krzyżach, pousuwać z pamięci, było nie
było, liczy się dzień dzisiejszy. Gdyby na upartego przyjąć taki punkt
widzenia, należałoby czym prędzej zapomnieć o Katyniu” – pisze Strońska
Dokąd zmierza Ukraina, która wybiera upiory
przeszłości? Jaki cel mają polskie środowiska ją wspierające? Komu służy?
Państwu polskiemu? Z pewnością nie. Ukrainie? Jeśli
tak, to tylko na pozór. Ostatecznie obraca się to przeciwko niej samej. Zysków
żadnych dla naszych narodów, a szkód nie sposób zliczyć, niestety niektórych
odwrócić się już nie da.
Nasuwa się pytanie jakiego chcemy mieć sąsiada?
Europejskiego? Czy też państwo skansen – muzeum zbrodniczych ideologii XX w.? Jak
słusznie zauważa prof. Czesław Partacz, „Włochy i Niemcy pozbyli się swoich
upiorów. Ukraińcy – niestety nie”.
Wspierając banderowską Ukrainę, środowiska
postgiedroyciowskie w praktyce stają nijako w jednym szeregu z ukraińskimi
nacjonalistami, biorąc jednocześnie czynny udział w izolowaniu Ukrainy w
Europie i świecie. Efekt takiej izolacji mogliśmy naocznie zaobserwować podczas
25-lecia Niepodległości Ukrainy, gdzie na oficjalnych uroczystościach w Kijowie,
poza prezydentem Andrzejem Dudą, nie było ani jednego równego randze przedstawiciela
z Europy ani ze świata. To wyraźny sygnał nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla
nas, mówiący: wyhodowaliście sobie przy granicy banderland to się w nim bawcie.
Nikt nie chce umierać za Ukrainę. Postępuje więc
powolna izolacja. Europa wycofuje się z ekonomicznej pomocy, orientując się, że
niezmierzone potrzeby na Ukrainie przerastają jej możliwości pomocowe. Z pomocą
nie kwapi się też USA. Trudno nie oprzeć
się wrażeniu, że Ukraina została sama ze swoim problemami. Tylko jeszcze w
Polsce część klasy politycznej jest przekonana, że Polska może ten stan rzeczy odmienić
(np. idea Trójmorza). Dla świata wszystko
jest jasne. Państwa europejskie czy USA, jeśli podejmują jakiś rodzaj gry z
Ukrainą, to tylko w celach geopolitycznych z korzyścią dla własnego państwa. Nikt
na poważnie ani tym bardziej z troską nie podchodzi do Ukrainy. Nasze elity
zdają się czasem nie rozumieć, że w polityce międzynarodowej nie ma przyjaciół,
są tylko interesy. My w swojej mentalności mamy zakorzenione, by pomagać słabszym,
a nasza słowiańska fantazja podpowiada nam także ryzykowne ruchy do walki z
silniejszym – bo jak nie my, to kto. Te emocje przesłaniają prawdziwy obraz i
logiczne myślenie. A w geopolityce naiwność równa się śmieszności. Niestety od
lat się na nią narażamy, a wizyta naszego prezydenta na Ukrainie ten stan
pogłębiła.
Członek UPA według informacji to Wasyl Łasyczka, członek sotni ,,Chrynia", zamieszkały w Przemyślu
Nie można być ślepym i głuchym na to, co dzieje się
za naszą wschodnią granicą. W polityce międzynarodowej, także tej prowadzonej
co do Ukrainy i Rosji, winniśmy przede wszystkim kierować się rozwagą i chłodną
kalkulacją, myśląc o interesie narodowym i bezpieczeństwie Polaków. Uczmy się
tego od innych europejskich krajów, które nakładają na Rosję sankcje, ale też
robią z nią interesy. Sam Petro Poroszenko, mimo antyrosyjskiej retoryki,
aktywnie zarabia właśnie w Rosji. Oprócz holdingu Roshen w Lipiecku jest
jeszcze kilka związanych z Poroszenko struktur, które albo prowadzą w Rosji
interesy, albo bazują na Ukrainie, a eksportują do Rosji. I tak np. Poroszenko
jest współwłaścicielem holdingu ISTA w Dniepropietrowsku. Spółka dostarcza
akumulatory do samochodów Renault, które są montowane na linii „AwtoWAZ” w
Rosji. Sama Ukraina tymczasem ciągle jest na etapie rozważania wprowadzenia
stanu wojny z Rosją, biorąc skwapliwie od nas 4 mld na biedny wymęczony wojną
kraj. Nie możemy być naiwni. Wszyscy grają swoje, a nas raz jedni, raz drudzy
chcą jedynie wykorzystywać do osiągania własnych celów. Trzeba umieć odróżnić
kurtuazyjne medialne gesty, obliczone na zysk, od prawdziwych intencji. Ukraina,
jak chce coś u nas uzyskać, to jej prezydent jest w stanie uklęknąć przed
pomnikiem Wołyńskim. Ten gest nie
przeszkadza mu gloryfikować oprawców ofiar, przed którymi chylił czoła. Myślał,
że ukłon wystarczy, by nie było uchwały Sejmu. Nie wystarczył. Ale skoro uznał,
że należy oddać cześć ofiarom ludobójstwa na Wołyniu, to o co tyle krzyku na
Ukrainie, że parlament taką uchwałę podjął. To wszystko pozory, teraz bez pudru
Ukraina krok po kroku pokazuje swoją twarz.
Aby nie być gołosłownym, posilę się kilkoma
przykładami. Godzą one w nasz naród, a idee, którymi podąża współczesna Ukraina,
są izolowane i napiętnowane w cywilizowanych krajach Europy.
Fakty:
·
Kwiecień 2015 r. Rada Najwyższa
Ukrainy przyjęła ustawę, która uznaje prawny status uczestników walk o
niezależność kraju w XX wieku, w tym członków Ukraińskiej Armii Powstańczej
(UPA). Projekt ustawy wniósł deputowany - syn komendanta UPA Jurij Szuchewycz.
Za przyjęciem ustawy opowiedziało się 271 deputowanych, w 450-osobowym ukraińskim
parlamencie. (20 lat temu przed tym waśnie ostrzegała Anna Strońska w paryskiej
„Kulturze”, fakt ten naocznie pokazuje progres nacjonalistycznych sił: politycy
z małych ruchów doszli do decydowania o polityce krajowej). Ustawa ta zakłada
też karanie wszystkich tych, którzy okazywaliby lekceważenie dla weteranów,
negowali celowość ich walki.
·
Styczeń 2016 r . W noworocznym
pochodzie kilka tysięcy osób przeszło ulicami Kijowa. Ukraińcy w ten sposób
uczcili 107. rocznicę urodzin przywódcy OUN – Stepana Bandery. W czasie marszu
tłum wymachiwał czerwono-czarnymi flagami UPA i prawicowej partii Swoboda oraz
skandował hasła „Chwała Ukrainie. Śmierć wrogom” i „Przyjdzie Bandera i
zaprowadzi porządek”. Noworoczne marsze ku czci Bandery stały się od lat na
Ukrainie, a zwłaszcza po majdanie, nową świecką tradycją. Podobne marsze odbyły
się nie tylko w stolicy, lecz także wielu innych miastach zachodniej Ukrainy,
rozprzestrzeniając się także na południowe tereny kraju. W pochodach uczestniczyli
głównie młodzi ludzie. Tysiące, a kto wie czy nie miliony, Ukraińców zostało
zainfekowanych zarazą banderyzmu po ’91 r. To niemal całe pokolenie wychowane
na zmanipulowanej historii, odurzone ideą bandery, i tym, że OUN-UPA to
bohaterowie i uczestnicy „ruchu wyzwoleńczego”. Hodują w sobie od wczesnych
młodzieńczych lat nienawiść do sąsiadów. Czego się można spodziewać po tej
zdegradowanej ekonomicznie młodzieży, dla której nie ma przyszłości w obecnej
Ukrainie? Co uczyni, kiedy zaistnieją specyficzne warunki do zbrodni? Co zrobi milion
imigrantów, których przyjęła Polska? - na co słusznie z niepokojem zwraca uwagę
Bohdan Piętka na portalu prawy.pl.
·
Maj 2016 r. Na Wołyniu w Młynowie (obwód rówieński) odsłonięto
pomnik Stepana Bandery. W uroczystości udział wzięli przedstawiciele lokalnych
władz oraz duchowni. Ten ostatni fakt należy podkreślić z uwagi na jego powszechność.
Zawsze przy odsłanianiu pomnika zbrodniarzy spod znaku UPA uczestniczą
przedstawiciele władzy samorządowej, często i krajowej oraz greckokatoliccy
duchowni, którzy dokonują aktów poświęcenia takowych pomników i nie żałują słów
uwielbienia dla swoich narodowych „bohaterów”.
·
2007 r. Odnosząc się do powyższego faktu: Święcąc pomnik St. Bandery w Kijowie,
Arcybiskup Ihor Woźniak powiedział m.in.: „Gratuluję wszystkim w dniu odsłonięcia pomnika naszego rodaka,
prawdziwego ukraińskiego patrioty, człowieka nieustraszonego, oddanego
bojownika o wolność naszego narodu, człowieka o legendarnym nazwisku – Stepana
Bandery. Dla wielu mądrych ludzi i dla naszego Kościoła, człowiek ten jest
bardzo drogi, ponieważ pochodził z kapłańskiej grecko-katolickiej rodziny i był
wychowany w duchu miłości Boga i bliźniego, a widząc niesprawiedliwość, oddał
swoje życie, aby przyszłe pokolenia żyły w wolnej Ukrainie. (…) Jesteśmy
wdzięczni armii OUN-UPA, która wykazywała się patriotyzmem, odwagą i żarliwą
miłością do swojego kraju.”
·
3 lipca 2016 r. Obchody 75. rocznicy męczeńskiej śmierci ok. tysiąca
Polaków i Ukraińców, zamordowanych w więzieniu dobromilskim i na terenie pobliskiej
warzelni soli w Lacku-Salinie przez Sowietów. Władze ukraińskie – jak
relacjonuje Jacek Bożęcki – poświęciły ją wyłącznie pamięci Ukraińców w scenerii
czarno-czerwonych flag. W uroczystościach wzięli udział miejscowi duchowni:
greckokatolicki i prawosławny. „Cokół pomnika,
przedstawiającego symboliczną ofiarę wygiętą w nienaturalnej pozie, owinięty
był czerwono-czarną flagą. Za pomnikiem stanęły dwa ukraińskie sztandary
narodowe i jeden banderowski. Bezpośrednio po poświęceniu pomnika przez
greckokatolickiego władykę Jarosława, przed pomnikiem stanęło kilkunastu
młodych mężczyzn w polowych mundurach żołnierskich z naszywkami na ramionach
„Ukraińska Dobrowolcza Armia”. Wielu z nich trzymało w rękach czerwono-czarne
proporce ze złotymi tryzubami. W takiej „banderowskiej” scenerii składały pod
pomnikiem wieńce delegacje: dwoje ukraińskich parlamentarzystów,
przedstawiciele władz obwodowych ze Lwowa, rejonowych ze Starego Sambora,
miejskich z Dobromila oraz z szeregu innych miast ukraińskich, a także
delegacja Starostwa z polskiego Przemyśla.” Polskie delegacje, które chciały oddać
część swoim rodakom, były zszokowane i zażenowane tym stanem rzeczy, a nasze
biało-czerwone wiązanki na tle barw czerwono-czarnych musiały wyglądać
kuriozalnie.
·
lipiec 2016 r. Rada miejska Kijowa zadecydowała o
zmianie nazwy głównej ulicy w mieście z „Prospektu Moskiewskiego” na „Prospekt
St. Bandery”. Decyzję ws. Prospektu Bandery z radością skomentował na portalach
społecznościowych szef ukraińskiego IPN, Wołodymyr Wiatrowycz, który publicznie
neguje fakt ludobójstwa na Wołyniu i jest jednym z głównych gloryfikatorów
Bandery i OUN-UPA na Ukrainie: „Prospekt Moskiewski w
Kijowie od teraz nazywa się Prospektem Stepana Bandery. Następny – Szuchewycz!” – napisał Wiatrowycz. Decyzję podjęto w czasie, kiedy w Polsce trwała
debata nad upamiętnieniem ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu i w
Małopolsce Wschodniej.
·
3 sierpnia 2016 r. Do Rady Najwyższej Ukrainy
wpłynął projekt uchwały o „upamiętnieniu ofiar
ludobójstwa, dokonanego przez państwo polskie na Ukraińcach w latach
1919-1951". Autorem projektu jest niezrzeszony deputowany Ołeh Musij. Jest
lekarzem i działaczem społecznym. W czasie rewolucji w 2014 roku koordynował
opieką medyczną na Majdanie. Potem został ministrem zdrowia w rządzie Arsenija
Jaceniuka. Wszedł do parlamentu z listy Bloku Petra Poroszenki. Od roku jest
jednak deputowanym niezrzeszonym i wiceszefem komisji zdrowia.
·
27-28 sierpnia 2016 r. W "Gazecie
Wyborczej" pojawił się wywiad z Jurijim Szuchewyczem, deputowanym Rady Najwyższej
Ukrainy, synem legendarnego na Ukrainie komendanta UPA. Wywiad przeprowadził Iogr
T. Miecik. Na wstępie rozmowy z polskim dziennikarzem Szuchewycz gniewnie
zapytuje: "Ile Wam zapłaciła Moskwa?" Zszokowany dziennikarz, który
już wcześniej kilkakrotnie z nim rozmawiał, nierzadko przyjaźnie zapytuje, za
co miała nam Moskwa zapłacić: "Panie Juriju, pan mówi poważnie o pieniądzach
z Moskwy?" Ten odpowiada: "To nie moja opinia, tylko pogląd powszechny
na Ukrainie. Putin wykorzystuje w wojnie hybrydowej różne siły polityczne, a także je finansuje,
by wykonywały jego wolę. (…) nie widzę przyczyn, dla których nie miałby finansować
posłów polskiego Sejmu. (…) Kiedy my toczymy wojnę z Moskwą, wy jak zwykle
wbijacie nam nóż w plecy. Towarzysze mojego ojca z UPA często mi opowiadali, że
gdy oni walczyli z Sowietami albo Niemcami, to AK tylko czekała, żeby zadać im
cios od tyłu". Na próbę zwrócenia przez polskiego dziennikarza uwagi, że
nie jest uczciwe stawianie do wyboru choćby ukraińskiej młodzieży - albo Bandera, albo Putin: "Szantaż
moralny; jeśli nie jesteś wyznawcą Bandery, znaczy, żeś nie jest patriotą,
gorzej – jesteś separatystą, zdrajcą. Jakby nie można było być liberałem czy
socjalistą i jednocześnie patriotą." Dziennikarz, próbując subtelnie coś uzmysłowić
swojemu rozmówcy, styka się jednakże ze ścianą. Szuchewycz nie przyjmuje do
wiadomości faktu, że społeczeństwo ukraińskie jest podzielone, że zachodniej
części odpowiada Bandera, a wschodniej Rosja i współpraca z nią. Odpowiedź
Szuchewycza wyczerpuje dyskusję: "Nie można być prawdziwym ukraińskim
patriotą, odrzucając Banderę. OUN był jedynym niepodległościowym niezależnym
nurtem politycznym, dla którego wolność Ukrainy była wartością najwyższą, i
jest to rzecz nie podlegająca dyskusji(…)". Wymowna jest też końcówka
rozmowy, w której dziennikarz zwraca uwagę, że nie wszyscy Ukraińcy widzą
stosunki polsko-ukraińskie tak, jak określono je we wcześniej opisywanym
projekcie ustawy, w którym dużą rolę odegrał także Szuchewycz: rzezią wołyńską interesują
się tym też zwykli ludzie, którzy z propagandą moskiewską nie mają nic
wspólnego. Tu jako przykład podał miejscową młodzież z Odessy, która przy
wsparciu diaspory żydowskiej zorganizowała wystawę o Wołyniu ’43 w murach rosyjskiego
teatru. Z Putinem nie mają nic wspólnego. Tu do rozmowy włączył się asystent
deputowanego, dopytując skąd to wie, czy zna nazwiska tych ludzi, nazwę
organizacji, teatr i etc. Na pytanie dziennikarza, co to ma do rzeczy odpowiedział:
"Trzeba powiadomić o tej wystawie odpowiednie służby". Gdy ten
zdziwiony dopytywał: jakie, usłyszał: "Organy ścigania, prokuraturę, służbę
bezpieczeństwa Ukrainy".
Przedstawione przykłady jasno pokazują, że Ukraina
nie zmierza w dobrym kierunku. Prezydent Petro Poroszenko, ani słowem nie odpowiedział
na propozycję budowy Trójmorza, o której mówił prezydent Andrzej Duda podczas
ostatniej wizyty w Kijowie. Zapewnił Ukraińców o naszym wsparciu kierunków,
jakimi podąży Ukraina, porównując ją do młodej, pięknej dziewczyny, która sama
zdecyduje, z kim się zwiąże i jaką drogą podąży. Nie jest niczym odkrywczym
fakt, że Poroszenko na swojego strategicznego partnera wybrał Niemcy, a nie
Polskę. Zatem wizja budowy Trójmorza raczej jest poza zainteresowaniem obecnego
ukraińskiego kierunku. Paradoksalnie słowa prezydenta Dudy znajdują niestety
zrozumienie i podatny grunt w Prawym Sektorze, podobną wizję roztoczył
Skoropodaski z PS: „zapomnijmy o historii i zbudujmy sojusz niezależnych państw
jako przewagę dla upadającej Europy, USA i agresywnej Rosji (…) Gdyby Prawy
Sektor przejął rządy, od razu wyszlibyśmy z inicjatywą sojuszu bałtycko-czarnomorskiego”.
Jako lidera tej idei Skoropodaski miał
na myśli raczej Ukrainę, a nie Polskę. Tylko czy Polska ma pomysł na wypadek
zaostrzenia się konfliktu w Kijowie i przejścia władzy np. w ręce Prawego Sektora,
który to jawnie odgraża się obecnej władzy i prezydentowi Poroszence?
I tak oto dziś, delikatnie ujmując dzięki bezrefleksyjnej
polskiej polityce wschodniej minionego ćwierćwiecza, powstał m.in. niejaki
Prawy Sektor. Czy to z nim w przyszłości budować będziemy Trójmorze? Wrr. Wygląda
mi to na sen wariata.
Reasumując, Ukraina
przed majdanem skutecznie balansowała pomiędzy Rosją a Europą, stanowiąc
niejako cywilizacyjny pomost. W
długofalowej realistycznej polityce mogła na tym polu odnosić sukcesy. Za
sprawą nacjonalistycznych idei wyniesionych z terenu tzw. Ukrainy Zachodniej,
przy pewnej geopolitycznej koniunkturze dla ich rozwoju, wspomniana równowaga
została załamana. Stało się to przy wykorzystaniu europejskich aspiracji Ukraińców, które swój
finał znalazły na kijowskim majdanie w 2014 r. Nadmienić należy, że zaangażowanie
w obalenie rządów Janukowycza nacjonalistycznych środowisk spod znaku Swobody i
Prawego Sektora było wówczas nie do przecenienia. Powszechne są głosy, że to im
kijowska rewolucja zawdzięcza swój sukces. Dzisiaj nikt już nie mówi o wejściu
Ukrainy do UE. Coraz więcej natomiast słychać głosów mówiących o porażce
majdanu. I o dominującej nadal oligarchizacji życia politycznego i
gospodarczego Ukrainy. O trwającej ciągle korupcji i braku niezbędnych
reform. Powszechne są głosy, że ludziom
obecnie żyje się zdecydowanie gorzej niż przed majdanem. Słychać też swego
rodzaju pomruki ze strony nacjonalistycznych środowisk postbanderowskich
dotyczące chęci siłowego obalenia rządów obecnego prezydenta Poroszenki. Ukraina dzisiaj jest w gorszym położeniu niż przed majdanem. Utraciła Krym, wschodnia część
kraju objęta jest zbrojnym konfliktem, którego końca nie widać. Jakkolwiek by
nie oceniać wydarzeń na terenie Donbasu, po obydwu stronach konfliktu są
obywatele Ukrainy. Część rosyjskojęzyczna Ukrainy inaczej widzi swoją przyszłość
niż obecne władze Kijowa. Widać zmęczenie konfliktem Europy, która widzi w
Moskwie partnera do gospodarczych interesów. Z kolei USA na konflikt Ukraina -
Rosja patrzy przez pryzmat swych globalnych interesów. Tak więc Ukraina staje
się coraz bardziej osamotniona, a społeczne koszty nowej sytuacji i otwartego
konfliktu z Rosją się powiększają. Z coraz większym trudem ponosi je ukraińskie
społeczeństwo. Rządzący Ukrainą zerkają na Niemcy i USA, licząc na jakiekolwiek
wsparcie i przeczekanie Rosji. Jest to naiwne oczekiwanie, zważywszy, że Europa
przeżywa własny kryzys polityczno-społeczny. Z kolei USA traktuje Ukrainę
instrumentalnie, wyłącznie przez pryzmat swoich interesów w globalnej grze z
Rosją. Polsce pozostaje niestabilny sąsiad, który zatoczył historyczne koło,
powracając do upiorów lat 30. Wówczas ideolodzy OUN realizowali swoje wizje
przy wsparciu hitlerowskich Niemiec. Dzisiaj dzięki geopolitycznej koniunkturze
ich ideowi spadkobiercy powrócili na polityczną szachownicę. Co czeka Ukrainę i
jej sąsiadów? Boję się pomyśleć, co może przynieść życie.
Powitanie Generalnego Gubernatora Hansa Franka przez przedstawicieli ludności ukraińskiej w Przemyślu
Wiec ukraiński na przemyskim Rynku w 1941 r.
Inspiracją do napisania niniejszego teksu stał się
dla mnie Tadeusz Markiewicz, autor artykułu: „Przemyśl. Kto podgrzewa
antyukraińskie nastroje?” zamieszczonego na serwisie internetowym OKO.press, a
później w papierowym wydaniu ogólnopolskiego tygodnika „Polityka”. To wyjątkowo
krzywdzący, pełen insynuacji i oskarżeń tekst, który nie przynosi „Polityce” chluby,
a raczej obniża jej powagę i rangę. Trudno też obok tak jawnej
niesprawiedliwości przejść obojętnie. Mirka Majkowskiego, którego autor tekstu za
pomocą swoich rozmówców czy też z ich inspiracji stara się z wszech miar oczernić
i zdezawuować w oczach opinii publicznej, znam od lat. Do zjedzenia beczki soli
trochę nam zostało, ale nie mniej jednak mogę i mam prawo o nim coś obiektywnie
powiedzieć. Majkowskiego poznałam, będąc zastępcą dyrektora Centrum
Kulturalnego w Przemyślu. Moja instytucja zaprosiła go do współpracy, zaczęło
się od widowiska „A mury runą…” związanego z 20. rocznicą upadku komunizmu w
Europie Środkowej. Majkowski zgodził się, a później zainspirował nas, do
zorganizowania widowiska teatralnego związanego z 70. rocznicą wywózek na
Syberię i w głąb ZSRR „Na nieludzką ziemię...”. Następny nasz wspólny projekt
to rekonstrukcja bitwy krzywieckiej „Krzywcza’39. Odwaga, męstwo, zwycięstwo…”,
a później kolejne mniejsze lub większe projekty związane z działalnością
historyczną i krzewieniem postaw patriotycznych młodzieży. Wspierałam go też w
jego wielkim projekcie „Wołyń 1943. Nie o zemstę lecz o pamięć wołają ofiary…”
w Radymnie. Wiem, ile go kosztował zdrowia i zaangażowania ten projekt.
Pamiętam, jak niesłusznie go wówczas krytykowano i atakowano. To bardzo
twórczy, odpowiedzialny, obowiązkowy i dogłębnie zaangażowany w każdy z
realizowanych projektów człowiek. Też jestem zdania, że dzięki swojej pracy
społecznej zasłużył na to, aby od czasu do czasu pojawić się w ogólnopolskiej
prasie. Znamienne jest jednak, że owo pojawianie realizuje się wówczas, gdy
rzecz tyczy się Wołynia, czy też ogólnie stosunków polsko-ukraińskich i trzeba
mu dołożyć. Mechanizm jest ten sam, odbywa się to z inspiracji jakiś lokalnych
środowisk, które nie umieją sobie poradzić z poglądami Majkowskiego i ich przychylnością
opinii publicznej. Pewne środowiska w Przemyślu, będące pod wpływem polityki
Kijowa, nie umieją sobie radzić ze swoimi słabnącymi wpływami.
Rozumiem, że ten tekst pewnym przemyskim
środowiskom jest na rękę, ale co zyskuje poważne ogólnopolskie pismo? Zadaję
sobie od dłuższego czasu to pytanie i ni jak mogę znaleźć logicznej odpowiedzi.
Chyba, że ktoś wmanewrował, wprowadził w błąd dziennikarza. Jednakże on sam nie
popisał się swoim warsztatem. Są tam jakieś tezy i do nich dobierane osoby i
zdarzenia, które mają zasugerować czytelnikowi pewną opinię o Majkowskim oraz
zasiać wątpliwość, zrobić rysę na krysztale. A co gorsza zasugerować – oczywiście
nie wprost - zdradę własnego państwa. Jak trzeba było obrzucić Majkowskiego
błotem, to mówili to jacyś tajemniczy, anonimowi rozmówcy. Anonimowi, bo boją
się Majkowskiego, tak samo jak najważniejsze osoby w mieście, tak wnioskujemy z
tekstu. To mi zakrawa na mowę nienawiści i wezwanie do izolacji działacza
społecznego. To bardzo niskie pobudki. Każdy, kto działa w Przemyślu
politycznie czy społecznie, bardziej lub mniej zna Majkowskiego i ma jakieś
wyrobione zdanie. Jedni go cenią bardziej, inni mniej. Tymczasem przyjeżdża do
miasta dziennikarz z Warszawy, zaniepokojony faktem, że nijaki Majkowski działający
w Przemyślu, będący „członkiem nacjonalistycznej siatki, która oplata Polskę” stanowi
poważne zagrożenie w relacjach polsko-ukraińskich, o którym należy bezzwłocznie
poinformować opinię publiczną. Jego dziennikarska misja nie mogła pozwolić mu na
przemilczenie tak istotnego problemu. Trzeba ratować Polskę, informować, gdzie
się da swoich współobywateli. Bo niebezpieczeństwo i niechybne nieszczęście jest
tuż, tuż… Gdzie by się tu udać po pomoc - musiał pomyśleć - chyba najlepiej do
tych, co są najbardziej przerażeni, oni opowiedzą rzetelnie, co w trawie
piszczy – zdawała się podpowiadać dziennikarska intuicja. Stąd uderza wprost do
osób związanych z PWSW i na podstawie ich wyimaginowanych lęków robi tekst,
który ma być obiektywny. Obiektywizm w tej kwestii oczywiście zapewnić ma sam Majkowski,
który zgodził się na wywiad. W Przemyślu jest całe mnóstwo różnych środowisk, do
których mógł się wybrać dziennikarz zaniepokojony swoją misją, ale tego nie
zrobił. Dziwne, że nie spytał o jakąkolwiek informację kogoś ze stowarzyszenia
rekonstrukcji historycznej, czy też innych stowarzyszeń, z którymi Mirek
współpracował, organizował różne projekty, np. do Związku Sybiraków, ZHP,
przemyskich wolontariuszy Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy albo do
instytucji, które z Majkowskim od lat współpracowały jak Centrum Kulturalne w
Przemyślu, Młodzieżowy Dom Kultury, Muzeum Narodowe Ziemi Przemyskiej,
Przemyskie Centrum Kultury i Nauki Zamek czy też samego Prezydenta Przemyśla. I
tak oto nasłuchał się opinii jednego środowiska, wybrał się na spotkanie z
Majkowskim, który co prawda wydał mu się zgoła inny niż opisali wcześniejsi
rozmówcy, ale to jednak nie wzbudziło jego podejrzeń i nie zainspirowało do
dalszych poszukiwań. Wrócił do stolicy i stworzył tekst o lokalnych lękach
przemyskich i strasznym Majkowskim, a ten znalazł się w ogólnopolskiej gazecie.
Sama nie wiem, czy jest to bardziej śmieszne czy żałosne.
Już od pierwszego akapitu spotykamy się z
niewybredną insynuacją, że na granicy polsko-ukraińskiej dzieją się jakieś
dantejskie sceny o podłożu narodowościowym, za którymi w domyśle stoi Mirosław
Majkowski, a wtóruje mu Andrzej Zapałowski, któremu to autor przypisuje powiązania
z prorosyjską partią Zmiana, co jest nieprawdą. Autor pisze: „Koś podgrzewa na
wschodniej granicy antyukraińskie nastroje. Otwiera na nowo historyczne
rachunki krzywd. Uderza w nuty patriotyczne, a równocześnie – prorosyjskie.
Mirosław Majkowski to manager zakładu produkującego
materiały tapicerskie. Ale bardziej znany jest w Przemyślu z innej
działalności. „Miro” – jak przezywają go znajomi – po godzinach oddaje się
swoim pasjom: „wojnie i historii (…)”
Pewnym środowiskom w Przemyślu coś wymknęło się
spod kontroli, utracili monopol na kreowanie opinii publicznej. To boli, próbują
się bronić różnymi sposobami, lecz swoimi działaniami trafiają kulą w płot. A
zdziwienie, że ich lament nie przynosi skutku, musi być zaiste frustrujące.
Sugerowanie, że Majkowski działa na szkodę swojego
państwa i działa z inspiracji Kremla jest tak samo poważne, jak sugerowanie
deputowanego Ukrainy Jurija Szuchewycza, że Putin zapłacił posłom polskiego Sejmu
za podjecie uchwały o Wołyniu. To totalny absurd. Mamy tu do czynienia z tą
samą taktyką komunistycznych reżimów stosowaną od lat. Zakneblować usta, zrobić
z kogoś wariata, a najlepiej ruskiego agenta. To zawsze działało, czy działa
dziś? No właśnie, zdezorientowane środowiska postgiedroyciowskie nie wymyśliły
jeszcze nowej skutecznej narracji. Zdaje się, że ruski agent nie wystarcza do
zaklejenia ust i do wtrącenia nic nieznaczącej niszy.
Sam Majkowski,
tak na gorąco na swoim facebookowym profilu skomentował tekst T. Markiewicza:
"Kolejny paszkwil poświęcony mojej osobie napisany przez niejakiego
Tadeusza Markiewicza, który zgłosił się do mnie z
prośbą o udzielenie wywiadu. Zgodziłem się, wychodząc z założenia, że nieobecni
nie mają racji, jednak z moich wypowiedzi ostał się niewielki, zmanipulowany
fragmencik. Za to prym wiodą rozmówcy związani ze środowiskiem lewackim
powiązanym z miłośnikami banderyzmu w Przemyślu. Całość jest bzdurną
manipulacją, co w kilku zdaniach postaram się przedstawić. Warto
zaznaczyć, że zarówno Andrzej Juszczyk, jak i Lilka Kalinowska są bliskimi
przyjaciółmi wykładowców PWSW pochodzenia ukraińskiego, z których co najmniej
jedna była wolontariuszką w oskarżonym o zbrodnie wojenne batalionie AZOW, nie
kryją też one swoich banderowskich sympatii. Warto także przypomnieć, że to
właśnie ukraińscy studenci z PWSW fotografowali się z flagą UPA w Galerii
Sanowa w Przemyślu".
Kończąc
ten temat, zwrócę uwagę na jeszcze jeden jakże ważny w dzisiejszej dyskusji
wątek, od którego miały się popsuć na granicy stosunki polsko-ukraińskie: to
zorganizowana 26 czerwca procesja religijna upamiętniająca strzelców siczowych
Ukraińskiej Armii Galicyjskiej, która została zakłócona.
Historycznie
tzw. Panachyda ma znaczenie nie tylko religijne, lecz także
patriotyczno-narodowe, a dla środowisk nacjonalistycznych stanowi okazję do
zademonstrowania swojej narodowej odrębności. Już w latach 30-tych święto to
wykorzystywane było do akcentowania idei nacjonalistycznych zmierzających do
budowy państwa ukraińskiego na tym terenie.
Nie bez znaczenia dla nacjonalistów ukraińskich miał i nadal ma teren samego
miasta Przemyśla. Głównymi ośrodkami ukraińskiej akcji nacjonalistycznej i
narodowej, według gradacji nasilenia, stanowił Przemyśl, zajmując drugie
miejsce zaraz po Lwowie w Małopolsce. I tak np. Sanok zajmował siódme, Krosno
ósme, Jarosław dziewiąte – czytamy w
opracowaniu dotyczącym problemu ukraińskiego będące reakcją na
narastające zagrożenie ludności polskiej na terenie Wołynia i Małopolski
Wschodniej z przełomu 1942/43.
I
tak, w latach 30. organizowano manifestacje z udziałem grekokatolickiego
duchowieństwa dla uczczenia żołnierzy UHA oraz Petlury. „Największe
manifestacje organizowano w Przemyślu. W
1926 r. w pochodzie z katedry greckokatolickiej na cmentarz internowanych i
zmarłych żołnierzy UHA i Petlury, w Pikulicach ruszył pochód liczący ok. 2000
osób. Brali w nim udział: młodzież państwowego i prywatnego gimnazjum
ukraińskiego w Przemyślu, chłopi z okolicznych wsi, a nawet dalej od miasta
położonych, działacze społeczni, członkowie UWO oraz jej sympatycy, a także
liczni księża greckokatoliccy. Niesiono chorągwie cerkiewne i flagi ukraińskie.
Pochód ten, podobnie jak inne, organizowane na mniejszą skalę, miał charakter
antypolski. W II RP odbywały się za zgodą władz i nie napotykały z jej strony
na przeszkody. Jedynie w Przemyślu zakazano wystąpień działaczy ukraińskich na
cmentarzu w Pikulicach, gdyż były one wykorzystywane do agitacji przeciwko
państwu polskiemu i Polakom. Akceptowano jedynie wystąpienia duchownych greckokatolickich.
Manifestacje te były organizowane przez miejscową parafię greckokatolicką oraz
działaczy UNDO, przy znacznym wsparciu nielegalnie działającej UWO, a potem OUN.
Powtarzające się manifestacje były tolerowane przez władze państwowe.
Rozzuchwalały one działaczy legalnych i nielegalnych organizacji ukraińskich i
duchowieństwo” – czytamy w książce „Polacy i Ukraińcy na ziemiach obecnej
polski w latach 1918-1947", autorstwa Zdzisława Koniecznego.
Trudno
nie obyć się wrażeniu, że obserwując obecne procesje, przypominają one znane
obrazy z przeszłości. W ostatnim ćwierćwieczu też wszystkie tego typu
manifestacje odbywają się za zgodą władz, jej samorządowi członkowie także w
nich od lat uczestniczą. Choć jak słychać od niektórych po cichu, zawsze
wprawiały ich w zakłopotanie: odmówić nie wypada, ale co zrobić, jak weterani z
UPA maszerują z państwowymi odznaczeniami, orkiestra gra nieformalny hymn UPA
„Czerwona Kalina”, a niektórzy bez skrępowania rozwijają czerwono-czarne flagi.
W tym roku ewidentnie nastąpiło jakieś przesilenie. Trudno określić, kto był
inicjatorem, aby ta procesja się nie odbyła, a później by ją zakłócić. Należy poczekać
na końcowy efekt prac policji i prokuratury w tej sprawie.
Trwa
dyskusja, czy zaatakowany uczestnik procesji miał czerwoną koszulę i czarne spodnie,
czy maszerował w wyszywance. Tak czy owak organizatorzy i sympatycy ZUwP
krzyczą, że został napadnięty, odżegnując się tym samym od symboliki
czerwono-czarnej. Tu się odżegnują, a za wschodnią granicą na legalu z nimi
maszerują w towarzystwie oczywiście kapłanów greckokatolickich, którzy wodą
święconą święcą wszelkie place, ulice i pomniki katów Polaków. Gdzie są
prawdziwi? Tu, czasem się powstrzymują, bo nie wypada, ale w np. w Dobromilu
już nie, tam mogą być czerwono-czarne flagi ze złotymi tryzubami. I nie jest to
bynajmniej marginalne zdarzenie, a powszechna praktyka. Jeszcze kilka lat temu,
co widać na archiwalnych zdjęciach i filmach youtube, bez skrępowania ul.
Juliusza Słowackiego w Przemyślu maszerują w towarzystwie czerwono-czarnych
flag. Redaktor Markiewicz w poszukiwaniu nacjonalistów tych prawdziwych, nieurojonych
powinien udać się trochę na wschód, poza Przemyśl, na teren Ukrainy. Tam
podczas różnego rodzaju rocznic np. powstania UPA czy urodzin Bandery zobaczyć
można realnych nacjonalistów nawiązujących do idei nazistowskich. Przy
minimalnej chęci włożenia osobistego wysiłku może też redaktor poodwiedzać w
Polsce różne miejsca z pomnikami ku czci UPA, np. u nas na Podkarpaciu, jest
tego całkiem sporo. Do tych miejsc ciągną kombatanci UPA i inni Ukraińcy
zafascynowani ideologią OUN jak do swoistych miejsc kultu.
Nie
w sposób nie odnieść smutnego wrażenia, że Ukraina wybrała niestety drogę nie w
kierunku Europy – żółto-niebieską, a w kierunku skansenu XX wieku –
czerwono-czarną z błogosławieństwem cerkwi greckokatolickiej.
Małgorzata Dachnowicz
Poniżej
sprostowanie Mirosława Majkowskiego, który obnaża potężny poziom manipulacji
faktami:
Nawiązując
do informacji zawartych w artykule prasowym pt. „Przemyśl. Kto podgrzewa
antyukraińskie nastroje?”, informuję, że zawiera on nieprawdziwe informacje,
tj.:
-
Nieprawdą jest, abym w czasie kampanii wyborczej postulował usunięcie nazw ulic
upamiętniających Ukraińców. Postulowałem o usunięcie jedynie nazwy ulicy
imienia grekokatolickiego biskupa Kocyłowskiego, gdyż w lipcu 1943 roku
błogosławił on ukraińskich ochotników do 14 Dywizji SS Galizien, co moim
zdaniem stanowiło propagowanie faszyzmu.
-
Nieprawdą jest, abym w 2013 roku zorganizował i wyreżyserował rekonstrukcję
rzezi wołyńskiej w Radymnie. Wyreżyserowałem i zorganizowałem widowisko
historyczno-teatralne pt. „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”.
Oprawę artystyczną i muzyczną spektaklu na otwartym powietrzu przygotował
Krzesimir Dębski.
-
Nie jest prawdą opis przedstawienia teatralnego w Radymnie przedstawiony w
artykule. Nie byłem przebrany za banderowskiego dowódcę, a grałem postać w
spektaklu, co stanowi znaczną różnicę. Byłem reżyserem widowiska
historyczno-teatralnego. Spektakl obejrzało w dniu jego premiery 15 000 widzów,
a nie 5 000.
-
Nie jest prawdą, by moja popularność w Przemyślu zbiegła się z wybuchem wojny
na wschodzie Ukrainy. W Przemyślu nie nastąpił wzrost przestępstw motywowanych
nienawiścią na tle narodowościowym. Przedstawione przez pana Andrzeja Juszczyka
rzekome fakty są pozbawione dowodów i stanowią jego wyłączną opinię, która
nadto nie znajduje oparcia w faktach. Także pod supermarketami w Przemyślu nie
pojawiały się żadne patrole obywatelskie, które by kogokolwiek lżyły.
-
Nieprawdziwym jest także fakt, by Marsz Orląt Przemyskich w 2014 r.
organizowały organizacje paramilitarne, kibice i by miał on wydźwięk
antyukraiński. Nie wznoszono haseł podanych w artykule. Przebieg uroczystości
jest dostępny w serwisie youtube. W Marszu wzięli udział przedstawiciele organizacji
patriotycznych, historycy oraz samorządowcy. Nieuprawnione jest przypisywanie
organizatorom Marszu propagowania haseł nawołujących do nienawiści na tle
narodowościowym.
-
Prawdą jest, iż 26 czerwca 2016 r. odbyła się tradycyjna procesja religijna upamiętniająca
strzelców siczowych Ukraińskiej Armii Galicyjskiej. Została jednak ona
zakłócona przez nieznane mi osoby, z którymi nie miałem nic wspólnego. Faktem
jest także, że w trakcie tej procesji grano hymn UPA, wznoszono antypolskie
okrzyki, a w marszu szli kombatanci UPA. Faktem jest także, że to Krzysztof
Stanowski był agresywny, próbując siłą wydrzeć baner członkom Młodzieży
Wszechpolskiej, protestujących zgodnie z prawem, przeciwko czczeniu oprawców
z UPA. W sprawie tej prowadzone jest postępowanie przez Policję w
Przemyślu i rzetelny dziennikarz może je łatwo sprawdzić.
-
Prawdą jest, że na uroczystości religijnej 26 czerwca 2016 roku, obecny był
Światosław Szeremeta, ukraiński urzędnik w randze ministra. Prawdziwe są
również jego słowa cytowane w artykule, jednakże autor pominął istotną część
wypowiedzi Szeremety, w której ten mi publicznie groził, mówiąc: „Powiedzcie
Majkowskiemu, że będzie miał duży problem. Bardzo duży problem… Na Ukrainie już
też nic nie zrobi”. W tej sprawie złożyłem zawiadomienie o popełnieniu przez
Światosława Szeremeta przestępstwa, a postępowanie jest w toku.
-
Nie jest prawdą, abym był osobą, której obawiają się najważniejsi ludzie
w mieście. Jest to twierdzenie bez jakiegokolwiek pokrycia w faktach, a
jako nierzetelne nie powinno znaleźć się w artykule prasowym.
-
Nieprawdziwym jest, abym publikował w „Życiu Międzynarodowym” artykuły
oskarżające protestujących na Majdanie o agresję wobec aparatu bezpieczeństwa
byłego prezydenta Wiktora Janukowycza. Twierdzenia takie są jedynie haniebnym
wymysłem Marcina Reya, wobec którego podjąłem w tym zakresie kroki prawne.
-
Nie jest prawdziwe także, bym w 2014 r. odwiedzał Moskwę. W Moskwie byłem w
2011 roku w ramach akcji związanej z poszukiwaniem w Obwodzie Archangielskim
grobów i miejsc zesłania Polaków w 1940 roku.
-
Wyjaśnienia wymaga fakt, że rzeczywiście byłem organizatorem pogrzebu szczątków
żołnierzy armii carskiej, poległych w czasie I wojny światowej, których zwłoki
odkryto przy porządkowaniu terenu twierdzy Przemyśl. Konsul Federacji
Rosyjskiej był zaproszonym gościem z racji faktu, że był przedstawicielem kraju
w wojskach, którego żołnierze polegli w 1915 roku. Nie byłem przebrany w mundur
oficera Armii Rosyjskiej. Mundur, który miałem na sobie, był mundurem oficera
K.U.K. Armii Monarchii Habsburgów.
-
Zaprzeczam także, by Andrzej Zapałowski, powiązany z moją osobą
w artykule, był sympatykiem Partii Zmiana. Jest to oczywista nieprawda.
Doskonały tekst , moje uznanie i gratulacje za dogłębne przedstawienie tego tematu. Pozdrawiam Cię Małgosiu serdecznie . Henryk
OdpowiedzUsuńDziękuję i pozdrawiam serdecznie :)
Usuń