sobota, 29 kwietnia 2017

Przemyśl w centrum ukraińskiej polityki.

Wiele mediów w ostatnich miesiącach poświęca sporo uwagi Przemyślowi. Do jej grona dołączył także tygodnik dla Ukraińców w Polsce „Nasze Słowo” z lutego br. Tym razem głównym bohaterem artykułu jest Mirosław Majkowski - działacz społeczny, wiceprezes Wspólnoty Samorządowej Doliny Sanu, oraz kierownictwo Stowarzyszenia WSDS:. Autor Bohdan Huk pisze: „gdy Majkowski został szefem Przemyskiego Stowarzyszenia Rekonstrukcji Historycznej, dało mu to zdolność do mobilizowania ludzi i tym skupiał na sobie uwagę innych.
- Dziś jest on „pierwszym żołnierzem” faszystowskich ugrupowań Przemyśla i Podkarpacia. Istnieją takie. Są one jeszcze nieliczne, ale bez nich nie byłoby „wielkich” spraw i skrajne agresywnych emocji w stosunku do Ukraińców podczas ataku na pikulicką procesję i okrzyku „Śmierć Ukraińcom!” – pisze Huk.
- Nie mam powodu, aby nie nazywać faszystowskimi działań, w które był zaangażowany, skierowanych przeciwko zdrowiu lub życiu osób zaklasyfikowanych jako wrogie – Ukraińców – czytamy w artykule. - Dzisiejsi faszyści w Przemyślu – to spadkobiercy komunistów z najbardziej brutalnego okresu: z lat 1944-1947. Pokrewieństwo zarówno w celu, jak i w metodach – jest oczywiste: oni dążą do życia w narodowo „czystym” mieście i stosują przemoc – podkreśla Huk. Jego zdaniem, „wypowiedzi i działania takich jak on [Majkowski.] świadczą o kryzysie samorządności i demokracji lokalnej w Przemyślu. Dalej czytamy: „Jego osoba jest przykładem tego, jak w organizacjach Przemyśla w małym środowisku znajomych pojawia się zgoda na praktyczną ksenofobię. Centrum obecnego ruchu przeciwko Ukraińcom jest Wspólnota Samorządowa „Doliny Sanu” i bliskie z nią ugrupowanie „Patriotyczny Polski Przemyśl”. Na ich przedsięwzięcia odpowiada Młodzież Wszechpolska i Obóz Narodowo-Radykalny. To oni wmanewrowali Majkowskiego w pytanie skierowane do mieszkańców Przemyśla i ratusza: czy zgadzacie się na przemoc w przestrzeni publicznej miasta? I nie czekając na odpowiedź, posunęli się do przemocy, aby ta odpowiedzi była na „tak”. Oni nie potrzebują wsparcia. Lecz podporządkowania się. 


- Ten człowiek udowodnił, jak niebezpieczne są takie historyczne gry, w których nie ma żadnych granic dla rekonstrukcji przeszłości i projektowania przyszłości. Takiej prostej pokusie może ulec tylko człowiek mało inteligentna lub inteligentny fanatyk. Majkowski jest w tej pierwszej [grupie]. Mało czyta. Nie pisze. On nie ma żadnego dorobku literackiego. Analfabeta. Ale skuteczny praktyk, za którego myślą inni. Słup dla nie swoich ogłoszeń – pisze Bohdan Huk

 „Nasze Słowo” piórem m.in. Bohdana Huka, już wcześniej wielokrotnie publikowało na swych łamach szereg kontrowersyjnych tekstów. Autor "oburzał się, że Polacy protestują przeciw symbolice OUN-UPA”. Sprzeciw Polaków wobec niej porównywał do stalinizmu i hitleryzmu. Oburzało go nawet sformułowanie "Polski Przemyśl". W artykule na łamach „Naszego Słowa” stwierdził m.in., że barwy UPA to symbol "nowoczesnego ukraińskiego patriotyzmu", zaś "w Przemyślu w stosunku do Ukraińców nastrój panuje taki, jak w ZSRR za Stalina", pisząc o "przemyskim rezerwacie im. Berii". Dostawało się i innym przemyskim działaczom jak choćby A. Zapałowskiemu.
 Można by te wszystkie kalumnie pominąć milczeniem, gdyby nie fakt, że wiele zaprzyjaźnionych redakcji z ZUwP powiela tego rodzaju pomówienia. Czyni z nich medialny rezonans w kraju i poza jego granicami. Warto byłoby sobie wyobrazić odwrotną sytuację. Polski działacz na Ukrainie pisze w podobnym tonie o jakimś aktywiście np. ze „Swobody”. Ma to miejsce w periodyku wydawanym przez tamtejszych Polaków, a finansowanym przez ukraińskie państwo. Tylko czy znajdziemy taki polski periodyk finansowany przez Ukraińców? Czy po potencjalnym opublikowaniu takiego artykułu do drzwi autora nie zapukałaby od razu SBU? W Polsce autor pisze w piśmie „Nasze Słowo” finansowanym od lat hojnie przez polskie państwo, ba może liczyć w swej działalności na wsparcie wielu organizacji, fundacji współpracujących z redakcją. Ci, którzy zostali obrzuceni przysłowiowym błotem muszą liczyć sami na siebie. Nasuwa się pytanie:, po co tego rodzaju teksty? 
Są dwa kierunki w poszukiwaniu odpowiedzi. Pierwszy to sytuacja na Ukrainie i renesans szowinistycznej banderowskiej ideologii, a także taktyka stosowana przez jej wyznawców zarówno na Ukrainie jak i w Polsce. Szczególnie, gdy środowiska te znalazły się w nowej sytuacji po zeszłorocznej uchwale Senatu i Sejmu RP nazywającej zbrodnie UPA ludobójstwem. Taktyka ta obliczona jest na pobudzenie emocji i negatywnych zachowań Polaków wobec Ukraińców. Ich przyczyną byłoby podłoże historycznych rozliczeń, które wywołał m.in. film „Wołyń”. Przy tym nie ma znaczenia, że zachowania takie nie mają miejsca w realnej rzeczywistości, a są jedynie wytworem wirtualnym na potrzeby mediów.   Drugi aspekt to głębokie przeświadczenie autora i jemu podobnych o słuszności i nieomylności swoich racji i przekonań. Wiara, że ich działania przynoszą zamierzony efekt dla ukraińskiej społeczności. Realne efekty tego rodzaju myślenia widać głównie na Ukrainie. W tym momencie pozostańmy przy tym drugim aspekcie. By temat ten rozwinąć i zrozumieć należy przybliżyć czytelnikowi szersze myślenie autora i udostępnić przynajmniej w części fragmenty jego bogatej twórczości. Dobrym przykładem dla zilustrowania tego tematu będą fragmenty obszernej pracy Bohdana Huka pt. „Ukraina Polskie Jądro Ciemności”. 
Praca wydana przez Stowarzyszenie Ukraińskie Dziedzictwo, Przemyśl 2013 r. Jak pisze wydawca: „jest to nowatorska próba spojrzenia na historię polskiego Kościoła rzymskokatolickiego, Korony Królestwa Polskiego i szlachty na Ukrainie w XIV-XX w., której celem jest udzielenie odpowiedzi na pytanie, czy polskiej obecności na tym terenie towarzyszyły koncepcje i praktyki ludobójcze wobec Ukraińców (…)”. Czeka, zatem czytelnika żmudna praca zapoznania się z fragmentami wspomnianej twórczości. Są długie i jest ich wiele, jednak warto przedrzeć się przez ten gąszcz by wyrobić sobie własny pogląd i opinię. Polecam tę lekturę szczególnie tym czytelnikom, którzy są wyznawcami tzw. linii politycznej Giedroycia, wierzących w zrozumienie i odwzajemnienie przekonań ze strony ukraińskich działaczy szowinistycznych. Jest to też lektura obowiązkowa dla hierarchów kościoła rzymsko – katolickiego, którzy nie rozumieją kierowanego chłodu do nich ze strony grecko katolickiej cerkwi. Warto też by tę lekturę odbyli politycy PiS, wszystkich szczebli. Huk daje jasną odpowiedź dlaczego działacze ZUwP wybierają politycznych partnerów w PO, Gazecie Wyborczej, a nie w rządzącym PiS. My ze swej strony na łamach kolejnych numerów „Głosów znad Sanu” nad treścią książki jeszcze się pochylimy. Zatem zachęcam do długiej lektury.
Małgorzata Dachnowicz       


„ str. 16 i 17 (…) Refleksji nad historią polskiej obecności na Ukrainie nie ułatwia dziś kult kresów, uprawiany jako prymitywne powtórzenie dawnego przekraczania Ukrainy. Przekaz kresowy sprawia, że Polacy nadal jedną nogą mieszkają Tam, w –Polsce-na-Ukrainie. Brak kresów w obrębie Rzeczypospolitej nie uzyskał akceptacji w wyobraźni i świecie wartości Polaków (…) Zwolennicy polskiej wielkości na wschodzie Europy, misji cywilizacyjnej i kresów – to miliony dzisiejszych Polaków. Mało, kto spośród nich gotów jest dobrowolnie pogodzić się z tym, że na wschodzie była Ukraina – kraj i państwo Ukraińców, a nie polski fantazmat. Fantazmat nie ma zdolności krytycznego przekraczania samego siebie, zatem Polakowi, który nie ma możliwości posiadania wiedzy historycznej innej niż dotychczasowa, trudno jest zrozumieć, że państwo polskie, Kościół, czy „biały dwór” szlachecki przyniosły Ukraińcom głęboki regres cywilizacyjny, spowodowały zacofanie, biedę i dopuściły się zbrodni”.

„ str. 47 (…) Pora na uściślenie tego, co rozumiem pod pojęciem Rusi i Ukrainy. Nazwa „Ruś”, bez względu na epokę, to odwoływanie się do Księstwa Halicko – Włodzimierskiego, jako jednostki politycznej. Oznacza to także pewną ciągłość: województwo ruskie Korony Królestwa Polskiego w latach 1434 – 1772, a następnie, do 1918 r. – wschodnią część Królestwa Galicji i Lodomerii, zwaną inaczej Galicją Wschodnią, wchodzącą w skład Cesarstwa Austriackiego, od 1867 r. – Austro – Węgier. Nazwy „Ukraina” używam wobec ludzi i terytorium zagarniętego przez polską Koronę – a nie Rzeczpospolitą – w 1569 r. Natomiast rozpatrując okres od 1918 r., stosuję określenie „Ukraina” dla całego ówczesnego ukraińskiego terytorium etnicznego, łącznie z jej częścią zachodnią. Przez „Ruś (Ukraina)” pojmuję także części terytorium kolonialnego Kościoła i szlachty w kolejności ich ukazywania się na polskim horyzoncie dziejowym: tylko Rusi przed 1569 r., a Rusi i Ukrainy po aneksji lubelskiej. Analogicznie używam zapisu „Rusini i Ukraińcy”, ponieważ pod koniec XIX w. Zamiast dotychczasowego „Rusina” zaczął się upowszechniać etnonim „Ukrainiec”. Wraz z przyjęciem nowej, w zasadzie antykolonialnej, nazwy narodowej, „nowy – stary Rusin” stał się Ukraińcem, wolnym Rusinem XX w., Człowiekiem, który może znajdować się w sytuacji uprzedmiotowienia, lecz posiada pragnienie bycia podmiotem dziejów i kultury.”

„str. 43 (…) dla Rusinów upadek Korony Królestwa Polskiego Rzeczypospolitej miał posmak wolności. Idąc dalej: wydarzenie z 1795 r. było wizją lepszej przyszłości dla dotychczasowej etnograficznej masy ruskiej – jej ukraińskiej przyszłości etnicznej, ale okazało się także niezbędnym warunkiem zaistnienia niepodległego państwa ukraińskiego w XX w.”
 „str. 145 (…) Rozbiory dotknęły terytorium księstwa Halicko – Włodzimierskiego wcześniej niż państwa polskiego. W 1387 r. podzieliły się nim Królestwo Polskie i Wielkie Księstwo Litewskie. To ostatnie państwo w 1569 r. w Lublinie obroniło swoją suwerenność w zamian za następne ziemie ruskie – Podlasie, Wołyń, Kijowszczyznę – oddane Koronie, która stała się polskim „zbieraczem ziem ruskich.”

 „ str. 139 (…) W sytuacji, kiedy polityczno – kulturowa Ruś i Ukraina ustąpiły przed praktykami Kościoła i Korony Polskiej, należy zadać pytanie, czy te kraje realnie gdzieś istniały i czy byli ludzie, którzy poprzez swą egzystencję mogli nadawać ich nazwom znaczenie inne niż nazwa geograficzna? Czy istniały żywe ciała będące nosicielami znaczenia „Ruś” lub „Ukraina”? Otóż jedyną Rusią (Ukrainą), jako realnym ciałem było chłopstwo, a przestrzenią – symboliczna Cerkiew, która posiadała zdolność utrwalania pamięci na piśmie. Cyrylickie pismo i pamięć oczekiwały na swój czas. Cerkiew powtarzała i konstruowała państwo ruskie.” 
„str. 159 (…) Sami Rusini jasno rozumieli swoją sytuację podwójnego skolonizowania oraz chcieli wykorzystać skłócenie kolonizatorów do własnych celów. Od momentu, gdy w połowie XIX w. Zaczęli Myślec w kategoriach politycznych, nieobecność państwa polskiego traktowali, jako pożądaną, tym bardziej, że Polacy pretendowali do terytorium uważanego przez Rusinów (Ukraińców) za własne. Niestety, we wrześniu 1939 r. polskie określenie „zaborca” pod adresem III Rzeszy znowu po ukraińsku zabrzmiało inaczej, – jako „wyzwoliciel”.

„str. 29 (…) Kościół był najważniejszym zachodnioeuropejskim aktorem dziejowym na Rusi/Ukrainie. Ta potężna instytucja w decydujący sposób wpłynęła na społeczno – kulturowe oblicze Europy. W odniesieniu do państwa polskiego Kościół przez wieki zarządzał ideologiami szlacheckimi, zwłaszcza sarmatyzmem i narodową demokracją, które kulturowo legitymizowały hegemoniczną obecność szlachty polskiej i jego samego na Rusi/Ukrainie; był źródłem podstawowych sposobów kolonialnego odczłowieczenia Rusinów. Rzymskokatolicka strategia wobec Rusi/Ukrainy kształtowała wschodni segment kultury polskiej i do dziś utrwala negatywny stosunek społeczeństwa polskiego do Ukraińców. Drugim aktorem była wspomniana już szlachta polska. Analizując jej rolę w systemie prawno – ustrojowym, a także wpływy kulturowe w obrębie Rzeczypospolitej, w tym karierę dziejową „białego dworku”, jako konkretnego miejsca w przestrzeni i relacjach społecznych oraz mocnego symbolu kulturowego. Przemyślenie mechanizmów i sposobów utrwalania przez ludzi Kościoła i szlachtę niezmiennie hegemonicznych relacji społeczno – kulturowych z autochtonami Rusi/Ukrainy wykazało zasadność przypisywania katolicko – szlacheckiemu „długiemu trwaniu” kategorii takich, jak dominacja, kontrola, przemoc, biowładza i innych używanych w studiach postkolonialnych do charakterystyki środków uprzedmiotowiania subalternów” (…) Biorąc pod uwagę pańszczyznę immanentnie związaną z Kościołem i szlachtą, mogłoby się wydawać, że trzecim aktorem będzie chłop ruski; jednak jest nim pańszczyzna, instytucja usytuowana w obrębie praktyk społeczno – kulturowych duchowieństwa i szlachciców, którą uważam za podstawowe narządzie sprawowania kontroli grup dominujących nad subalternami.” (…) „ str. 31 stawiam hipotezę, że polskie elity kościelne, państwowe i społeczne poprzez kolonizowanie Rusi/Ukrainy i pańszczyznę współuczestniczyły w kreowaniu wydarzeń pośrednio prowadzących do Wielkiego Głodu. Zaistniały także czynniki bezpośrednie: II Rzeczpospolita w 1919 r. zlikwidowała Zachodnioukraińską Republikę Ludową i stała się stroną w rozbiorze Ukrainy dokonanym wspólnie z ZSRR. Natomiast w maju 1932 r. podpisując z ZSRR pakt o nieagresji, państwo polskie otworzyło przed Stalinem niegraniczone możliwości zabijania Ukraińców bez obaw o reakcję międzynarodową. Za wschodnią granicą II Rzeczpospolitej umierały z głodu miliony Ukraińców, ale z Warszawy do Moskwy nie trafiła nawet jedna protestacyjna nota dyplomatyczna, podobnie jak przez wiele wieków wstecz nie podniósł się ani jeden głos o powstrzymaniu okrucieństw kolonizacji. (…) Przerażająca obojętność Polaków wobec Hołodomoru i Holokaustu to XX- wieczne następstwo katastrofy antropologicznej XVI – XIX w., którą był stworzony przez Kościół polski – przy współudziale szlachty – pańszczyźniany system odczłowieczenia i bezgranicznej eksploatacji człowieka przez człowieka”

„ str. 87 (…) W sferze społeczno – kulturowej nauka Kościoła rzymskokatolickiego była oficjalną wykładnią wizji człowieczeństwa. Zobowiązywała katolików do postrzegania Rusinów jako schizmatyków, a ich człowieczeństwa jako niepełnego i gorszego. Kościół dokonał symbolicznej delegalizacji Cerkwi wschodniej, podważył jej prawowitość oraz zdolność przechowywania i przekazywania prawd objawionych, zanegował wartość udzielanych przez nią sakramentów i możliwości zbawcze wobec człowieka. Zakorzenił w światopoglądzie religijnym swych społecznie i narodowo dominujących wyznawców obraz Rusi i Ukrainy jako terytorium regresu teologicznego i antropologicznego. Następstwem tego było uznanie ruskiej chrześcijańskiej kultury wschodniej za niższą, naznaczenie jej wyznawców piętnem schizmy , grzechu, umniejszenie ich wartości ludzkiej. W stosunku do jej nosicieli polski szlachcic kresowy nie musiał dochowywać obowiązku unii z Bogiem poprzez człowieka – Rusin nie był dziełem Boga rzymskokatolickich chrześcijan. Kościół rzymskokatolicki sprawował sam i poprzez sakralizację grup dominujących wspomagał nadzór nad sprawnym funkcjonowaniem olbrzymiego aparatu przemocy społeczno – kulturowej na Rusi i Ukrainie od połowy XIV po połowę XX w. Instytucja ta była zupełnie świadoma sensu i skutków procesu, którego zbrodniczość ukrywała przy pomocy katolickiego uniwersalizmu ukazywanego, jako synonim zachodnioeuropejskości tożsamej z wyższością. Katolicyzm gwarantował Polakom na kresach poczucie, że ich „sterylnie” białe dwory, normalna część świata, nie są oderwane od rzeczywistości, a orgia przemocy jest misją cywilizacyjną”.  

„ str. 198 -99 (…) W kontekście dzisiejszej polskiej pamięci o Wołyniu zastanawiające jest to, że zapomnieniu uległy takie tragedie, jak Koliszczyzna, Rabacja, pogromy 1917-1918 r. na Prawobrzeżu „hajdamackie okrucieństwa” 1918 -1919 w Galicji. Wszystkim towarzyszyło niewypowiedziane okrucieństwo, a mimo to „ofiary” wracały, aby żyć na miejscu zbrodni dokonanej rok czy dwa wcześniej na ich bliskich. Przyczyną zapomnienia było wtedy to, że prawo własności na terenie kolonii nadal znajdowało się w rękach Polaków. Chłopi nie mogli go znieść – musieliby uderzyć na Warszawę. (…) Powrót na kresy zakładał, zatem konieczność podjęcia negocjacji. Obrazy zbrodni, przeciwstawiane zyskowi, spokojnie, świadomie negocjowano na wielu płaszczyznach przy użyciu różnych pojęć i wartości, takich jak misja cywilizacyjna obrona kultury europejskiej. (…) Negocjacje stanowiły chłodno skalkulowaną inwestycję w możliwość bycia polskim nadczłowiekiem. (…) Polacy płacili za Ukrainę nie tylko własnym umysłem i ciałem, ale także umysłem i ciałem ofiar. Przyszłość za każdym razem miała się w końcu okazać lepszą od niedawnej krwawej przeszłości. Obrazy męki polskich katolików  - sugestywnie utrwalone, chociaż często kreowane na zamówienie, w tym na kreowanie martyrologium katolicyzmu w Watykanie – wykonywały ważne zadanie dydaktyczne: pokazać Polakom, iż tylko deterministyczna natura katolicyzmu da im siłę oporu wobec prawosławnego fatum stepów, autochtonom natomiast uświadomić ich haniebną naturę i powstrzymywać tychże przed nawrotami morderczych skłonności. (…) Usunięcie napięcia między perspektywą utraty życia i powrotem na kresy daje podstawę do wysnucia wniosku, że w wykładni Kościoła Ukraina odgrywała rolę – racjonalnie nieobjętego tajemnicą wiary – żywej i nieustającej liturgii świętej, podczas której Kościół składał autochtona w ofierze kolonizatorowi w imię obietnicy odkupienia o nazwie władza i posiadanie Ukrainy (dalszym celem była kolonialna katolicyzacja Rosji). (…) Kościół zamienił Ukrainę w terytorium rzymskokatolickiego pogaństwa kresowego, ustanawiając Chrystusa jako krwawego idola śmierci „w rzeczywistości cierpiał tylko katolicki Chrystus. Katolicki wariant kolonizacji pozwalał urealnić Chrystusa i sprowadzać metafizykę na ziemię: każda ofiara była dobra, katolicka lub prawosławnego, każdą można było umieścić w kontekście Chrystusa i wskazać, że to on domaga się ofiary. (…) Jednak to nie Ukraina była ewenementem, terenem przyciągającym antyludzki kataklizm, lecz polski katolicyzm w rękach Kościoła, bowiem skutkiem wydrążenia człowieka przez tę instytucję była także masowa obojętność katolików polskich wobec tragedii Żydów w Polsce w okresie okupacji nazistowskiej”.    

„ str. 207 (…) Po utworzeniu II rzeczypospolitej rządy polskie, Kościół, partie i organizacje dokonały kulturowo – antropologicznej reinterpretacji Rusinów. Jej wynikiem było wymuszone uznanie istnienia Ukraińców, ale jako nowego bytu wymagającego dystansu. Administracja państwowa starała się przeciwdziałać ukraińskiemu zagrożeniu w przestrzeni publicznej”.
„str. 127 (…) Myślenie Romana Dmowskiego i jego współpracowników o katolickim państwie narodu polskiego wyprzedziło Mein Kamf Adolfa Hitlera z jego aryjskim państwem narodu niemieckiego, którego celem głównym było zniszczenie Żydów i ekspansja na Wschód.”. (…) str. 129 „Narodowodemokratyczne pojęcie „narodu polskiego”, wcześniej ujmowanego jako społeczność szlachecka rozporządzająca wyłącznym prawem użycia siły, odwoływało się do przemocy w nowoczesnym wydaniu narodu polskiego – tym razem przemocy totalnej. Dmowski przerabiał szlachtę w aparat władzy w przyszłym polskim imperium – aparat polskiego totalitaryzmu. Jego wersję aryjską – NSDAP – wypracowali potem dla Niemców naziści. W odniesieniu do podstaw sprawowania władzy na Rusi/Ukrainie pojęcia takie jak „polska przewaga kulturalna” czy „polski dorobek cywilizacyjny” są dotychczas błędnie – praktycznie chodziło o istnienie dostatecznej, w mniemaniu autorów, bazy społeczno – ekonomicznej do sprawowania władzy opartej na przemocy”. (…) Nowe stare państwo polskie miało koniecznie obejmować Ukrainę, Litwę i Białoruś – nie można było ich się pozbyć, bo stanowiły szlachecką własność polską. (Nawet hasło dalekiego od endecji Józefa Piłsudskiego „Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale” dotyczyło jednego: Polska etnograficzna była zbyt mała dla ogromnych rzesz szlacheckich i jej ziemi). Zbrodnicze było podstawowe założenie: „Polacy nie odzyskają niepodległego bytu, jeśli zechcą oprzeć swe stosunki z pozostałymi narodami historycznymi Polski na dobrowolnej umowie”. Był to program podboju, kolonizacji i permanentnego terroru wewnętrznego. Tę samą zasadę stosował nie tylko Hitler wobec Polaków, ale także komuniści polscy wobec Ukraińców”.  (…) str., 133 „Przy czym nie tylko endecja, ale także piłsudczycy spadkobiercy imperialnej wizji Marszałka, nie rozumieli, że między Rosją a Niemcami nie ma miejsca na trzecie mocarstwo”.

„ str., 151 (…) Gdy w latach 20 -40.  XX w. w II Rzeczypospolitej Ruś znowu –jak po akcie lubelskim z 1569 r. – spotkała się z Ukrainą, powstanie chłopskie z Wołynia mogło zostać przerzucone do Galicji Wschodniej. Import nie miał natury mechanicznej, a sterowaną (jakkolwiek trudno było przewidzieć, kiedy nastaną warunki umożliwiające transfer): wołyńskie Dzikie Pola ożywały w Galicji w ostatnich dziesięcioleciach XIX w. w ramach programu zmiany wdrażanej wobec Rusinów przez ukraińską „Proświtę”. Ta instytucja, greckokatolicka, ale na tyle prężna, by nie zwracać uwagi na niekonsekwencje w paragrymacie, ubrała chłopstwo ruskie w kozackie szarawary oraz nauczyła recytacji powstańczych kozackich wierszy Tarasa Szewczenki. Zatem zrzucenie w Galicji w latach 1944 – 47 habsburskiego gorsetu poprawności społeczno – kulturowej wobec polskich kolonizatorów było efektem „długiego trwania” prawosławnych Dzikich Pół. Ten prawosławny margines, ciągle spychany przez rzymski katolicyzm i Kościół do stanu „gorszych istot”, raz ujęty w uznanie za własne karby antropologiczno – społeczne, nieprzerwanie przez 300 lat domagał się metropolii dla samego siebie, a nie kolonialnego państwa – bez różnicy, bolszewickiego czy polskiego (rosyjski bolszewicki ateizm uważano za taką samą herezję, jak polski katolicyzm). Prawosławna Koliszczyzna z 1768 r. powtórzyła się, jako prawosławna rabacja w 1943 r. na Wołyniu i jej „schizmatycka” odmiana w Galicji w 1944 r., czerpiąc ze wspólnego prawosławnego rodowodu„.

„str. 171 Józefa Piłsudskiego, a nie Dmytra Doncowa wybrali sobie za ukrywanego przed własnym społeczeństwem ojca chrzestnego przedstawiciele myśli i czynu niepodległościowego najdynamiczniejszej części społeczeństwa ukraińskiego. Dla grupy młodo oficerskiej tworzącej zręby UWO, a następnie OUN, Piłsudski nie tylko był głównym budowniczym państwowości polskiej, ale także tym, który dwukrotnie – w 1918 i 1926 r. potrafił stanąć na granicy między niewolą a niepodległością państwową, demokracją i autorytaryzmem. I za każdym razem odnieść sukces. Trudno przyjąć, że to woluntarystyczny nacjonalizm Doncowski, a nie pragmatyczny nacjonalizm Piłsudskiego skłonił propaństwowo nastrojonych Ukraińców do przewartościowań i utworzenia po zamachu majowym jego ukraińskiego odpowiednika – OUN. Antydemokratyzm polskiego życia politycznego i kulturowego bezpośrednio wpływał na antydemokratyzm poczynań ukraińskich”.
„str. 124 (…) Nowoczesny narodowodemokratyczny nacjonalizm polski był mutacją sarmatyzmu wyrażaną w przeorganizowanym języku władzy i walki. Sarmacki naród endeków miał odrzucić wszelkie ograniczenia, dawne reguły dyscyplinowania – miał narzucić swą władzę nad życiem i śmiercią tak, by jak najbardziej zbliżyć się do ideału: homogenicznej jedności sarmackich potomków i błogostanu katolickiego milenaryzmu. „Silna jednostka” Dmowskiego to sarmacki „szlachcic na zagrodzie równy wojewodzie”, „sarmatyzm” to „egoizm narodowy”, niechęć do trywialności miasta to apoteoza ziemiaństwa itd. W zdaniu „Tylko silna organizacja narodowa, na głębokim poszanowaniu tradycji oparta, zdolna jest społeczności ludzkiej zapewnić zdrowie moralne na długi szereg stuleci” widoczne jest nawiązanie do korzyści płynących z biowładzy w Koronie Polskiej XVI – XVIII w. Dmowski przerzucał jedynie pomost między dawnym a nowym wiekiem, dawnym i nowym panowaniem Rzeszy Szlacheckiej, wykazując, że to, co było możliwe niegdyś, jest możliwe w stopniu o wiele większym w przyszłości. 

Szlachtę należało ukazać jej samej oraz reszcie narodu jako niezmienne centrum, przywrócić jej wiarę w siebie i zaufanie wobec niej, ustalić sens utrzymania łączności i jedności wewnątrzgrupowej ponad granicami obcych państw. Do działań narodowodemokratycznych można stosować następujące ujęcie późniejszych od nich działań narodowosocjalistycznych w Niemczech: „Konsekwencją utworzenia jednorodnej „wspólnoty narodowej” było wykluczenie różnych społecznie lub rasowo „naznaczonych” grup. Dzięki temu „wspólnota narodowa” mogła osiągnąć tożsamość. Dlatego też eliminacja „niepożądanych” otrzymała priorytet, obejmując coraz większy zasięg. (…) Endecy przekształcili warstwę szlachecką w naród, ale nie naród nowoczesny, a jedynie zdolny do utrzymania się na powierzchni życia społecznego pośród europejskiej nowoczesności. Narodowe państwo polskie miało kontynuować dawną Rzeczpospolitą, jakkolwiek ta była dziełem nazewniczym XIX –wiecznej historiografii polskiej. (…) Należało tylko przygotować przyszłą warstwę dominującą do podjęcia obowiązków  - sarmatyzm wracał do źródeł samego siebie, czyli nieograniczonej władzy, walki i przemocy wewnętrznej, do państwa nieustającego stanu wyjątkowego  (…)”.

 „str. 190 (...) Źródła strachu przed chłopstwem nazwanym ukraińskim nacjonalizmem należało zwalczać wszelkimi środkami – polska warstwa dominująca na Wołyniu za nic na świecie nie podjęłaby się próby zrozumienia , że to nie ukraiński nacjonalizm, a wielowiekowe obrazy i emocje wyobraźni pańszczyźnianej, które nie mogły zniknąć, powołały chłopa do powstania – że to chłopska pańszczyzna zwróciła się przeciw swemu katolicko – szlacheckiemu źródłu”.
„str. 191 (…) Katolicka szlacheckość określiła każdego Polaka jako pana życia i śmierci prawosławnego autochtona. Gdy II Rzeczpospolita upadła, okazało się, że w spadku po sobie pozostawiła wyrok śmierci na członków aparatu kolonialnego. W 1943 r. jego wykonawcami stali się autochtoni, zmuszeni przez polski „dwór” w Londynie do wzięcia na siebie roli powstańców, w odpowiedzi na co kolonialna wersja prawdy nazwała ich ukraińskimi nacjonalistami, a nawet ukraińskim odpowiednikiem faszyzmu”.

„ str. 89 (…) Rozwiązania „prawne” przyjęte przez stan szlachecki kojarzą się z XX – wiecznym prawodawstwem nazistowskim gwarantującym ochronę wyłącznie narodowi niemieckiemu i przyznającym mu wyjątkowe prawo do życia, przestrzeni i władzy nad wszystkimi innymi. Naziści w ten sam sposób gwarantowali Niemcom nieskrępowane objęcie w posiadanie Lebensraumu w latach 30.-40. XX wieku, jak 400 lat wcześniej polska szlachta katolicka uzurpowała sobie prawo do opanowania wschodu Europy. Ideologię nazistowską i szlachecką łączy także kult ziemi (ekspansji terytorialnej) i nadczłowieka”.  

 „str. 47 – 48 (…) Zastanawiając się nad wyborem formacji społeczno – kulturowej, która mogłaby dostarczyć materiału porównawczego, najpierw myślałem o Hiszpanii. Podstawą były podobieństwa królestwa hiszpańskiego i polskiego w XIV – XVIII wieku: przewaga szlachty, jej fantazmat żydowski i arabski, kolonizacja Nowego Świata, eksploatacja i wyniszczanie autochtonów, przyzwolenie na ludobójstwo Indian ze strony Kościoła rzymskokatolickiego, ścisły związek Hiszpanii z Watykanem. Pomimo istnienia także wielu innych podobieństw, zdecydowałem się jednak wybrać porównania z dziejami Niemiec oraz ze stosunkami polsko – żydowskimi i polsko – niemieckimi w samej Polsce. Stało się tak dlatego, że dzieje kształtowania się ideologii nazistowskiej w Niemczech, a także nazizmu na ziemiach polskich i terytorium byłego państwa polskiego w latach 1939 – 1944 stwarzają zadawalające możliwości porównania z zawartością ideologiczną i dziejami polskich praktyk katolicko – sarmackich w I Rzeczypospolitej, w okresie bezpaństwowości oraz w latach 1939 – 1947 wobec innych kategorii ludności, w tym Rusinów/Ukraińców i Żydów. Podobieństwo społeczno – kulturowego podłoża zbrodni nazistowskich na Żydach i Polakach oraz polskich na Ukraińcach – bez ich utożsamiania czy zrównywania – jest na tyle widoczne, że niewykorzystanie dotychczasowych ustaleń i hipotez w tej dziedzinie obciążyłoby moją pracę dawnym błędem historiografii polskiej – wyprowadzeniem stosunków polsko – ukraińskich z Europy i skazaniem ich na mono etniczną homogenizację interpretacyjną. Zaznaczenie niemieckiego tła polskiej reakcji na emancypowanie się Rusinów i konstruowanie przez elity ruskie nowoczesnego narodu ukraińskiego jest konieczne – w Europie Środkowo – Wschodniej procesy narodowo – twórcze przebiegały według niemieckiego wzorca kulturowego i politycznego.”

„str., 51 (…) Jeżeli chodzi o wspomniane na początku tego podrozdziału porównywanie problemów polsko – żydowskich z polsko – ukraińskimi: możliwość zrozumienia stanowiska Polaków wobec Ukraińców byłaby mniejsza, gdyby nie okupacyjny casus żydowski. Umowa zawarta pomiędzy Polakami a nazistami, która przyczyniła się do tragedii Żydów, i powojenne przyzwolenie na ich zabijanie zostały wyparte ze świadomości społecznej przy pomocy propagandy antyniemieckiej i antynazistowskiej. Elity polskie, Kościół, kultura narodowa i społeczeństwo potrafiły zintegrować przyzwolenie na nazizm względem Żydów z odrzuceniem nazizmu okupującego państwo i kraj Polaków. Podobną postawę zajęły wobec wrogiego komunizmu, zniewalającego Polskę przy jednoczesnym ustanowieniu zażyłości z komunizmem przyjaznym, ponieważ ten rozwiązał kwestię ukraińską.”

„str. 201 (…) Trwanie Wołynia w pamięci i przekazie – wreszcie ukazane jako coś wyjątkowo okrutnego, a nie epizod – należy wiązać z zarządzaniem polskością przez Kościół i świadomością jego hierarchii, że tym razem powrót na kresy nie jest możliwy. Przyczyną nie jest wkroczenie racjonalności i realna ocena potencjału Ukrainy, ponieważ ta nadal funkcjonuje w Polsce jako przestrzeń podporządkowana – ale nieodwracalne ekonomiczne, społeczne i polityczne następstwa wyparcia państwa polskiego z kresów, ze wschodu Europy, w tym zejście ze sceny dziejowej szlachty jako grupy potrzebującej agresywnej ideologii”.  
„str. 192 (…) Armia Krajowa i Delegatura Rządowa na Kraj stały się taktycznym sojusznikiem nazistów, ponieważ ci chronili Polaków przeznaczonych do obsadzenia kolonialnej administracji przyszłego państwa polskiego przed chłopstwem, UPA, i partyzantką radziecką. AK zawarła następnie porozumienie taktyczne z ZSRR i wspomagała partyzantów radzieckich w walkach z III Rzesza (…)”

„str. 192 (…) Wobec Polaków na Wołyniu nałożyły się na siebie dwie rewolucje: Chłopska i ounowska. Pierwsza – żywiołowa, działająca we wszystkich kierunkach przeciw pańskim majątkom i ich aparatu. Druga planowa, jakkolwiek tylko w miarę możliwości OUN – to rewolucja „narodowa” przesuwająca się od wschodu na zachód w celu likwidacji struktur państwa polskiego. Każda z tych rewolucji negocjowała warunki możliwości współpracy z drugą. Współdziałanie dwóch, w zasadzie obcych sobie –spontanicznego i zorganizowanego – żywiołów, umożliwiało nakładanie się na siebie kwestii społecznych i etnicznych”.

„str. 196 (…) A zatem Polacy byli zabijani nie ze względu na swoją polskość, ale ze względu na państwo, które w taki czy inny sposób towarzyszyło ich fizycznej obecności na Ukrainie. Zadawanie śmierci stanowiło wyraz kategorycznej niezgody Ukraińców nie na ich fizyczną polskość jako Polaków, a na państwo polskie, ponieważ urzeczywistnienie poprzez osoby Polaków – państwowców niosło ono Ukraińcom śmiertelne zagrożenie w przyszłości”.   

„str. 63 (…) Zależność polskiej historiografii hegemonicznej od własnej skóry kulturowej, od kolonialnej postawy upodrzędniania sprowadza się dziś do niebezpiecznej gry politycznej. Jej źródłem nie jest tylko przeszłość kultury Polaków, ale dzisiejsze państwo polskie – Rzeczpospolita Polska, która nie rezygnuje z odwoływania się do przeszłości jako źródła swej obecnej prawomocności. To dlatego w ciągu ostatnich 200 lat wizja dziejów Rusi/Ukrainy nie uległa zmianom. Kozackie powstania to dziś trochę inna UPA. Opisy wydarzeń z 1648 r. odpowiadają wołyńskim z 1943 r. Wołyńscy chłopi to hajdamacy. Kozak Krzywonos to upowiec „Chrin”. Bandera to trochę inny Chmielnicki”.      Tekst ukazał się w 30 nr kwartalnika "Głos znad Sanu" 2017 r.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz